Msza Św. 5 lutego 2006



Już trzecią niedzielę czytamy kolejne fragmenty z pierwszego rozdziału Ewangelii św. Marka, w którym opisano początek misji ewangelizacyjnej Pana Jezusa. Znamienne, że głoszenie Ewangelii zaczął Pan Jezus od północnej Galilei. Była to głęboka prowincja, świat zabity deskami. Również religijnie była to kraina bardzo zaniedbana. Ziemia ta najwcześniej odpadła od jedności ludu Bożego, toteż ignorancja religijna i duchowe zagubienie były tam większe niż w Judei.

Dlaczego właśnie tych ludzi Zbawiciel tak wyróżnił, że głoszenie Ewangelii zaczął właśnie od nich? Czyż nie chciał w ten sposób pouczyć nas, że Bóg nie ma względu na osoby? Jak czytamy w Księdze Mądrości: "On bowiem stworzył małego i wielkiego i jednakowo o wszystkich się troszczy" (6,7). Wolno nam domyślać się jeszcze więcej: że ubodzy, dyskryminowani, lekceważeni, marginalizowani są Bogu szczególnie drodzy. Obyśmy tylko starali się naśladować naszego Zbawiciela w Jego szacunku dla tych wszystkich, których świat ma za nic i lekceważy. Kiedy ja, zwyczajny człowiek, okazuję szacunek i życzliwość komuś, kim ludzie często pogardzają, np. człowiekowi umysłowo upośledzonemu, to tak jakby promień miłości samego Boga wychodził ze mnie ku temu człowiekowi.

Ewangelista Mateusz, kiedy opisywał głoszenie Ewangelii wśród tego ludu lekceważonego niemal przez wszystkich, zwrócił uwagę, że wypełniało się w ten sposób proroctwo Izajasza: "Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło". Dzięki Jezusowi ludzie ci uświadomili sobie, że kocha ich sam Pan Bóg, że samemu Bogu na nich zależy. Uświadomili sobie, że ich dotychczasowe życie było zamknięte w horyzoncie śmierci, ale dzięki Jezusowi to się może zmienić.

Z chwilą, kiedy ludzie ci spotkali Jezusa, zaczęli się do Niego garnąć. Coś dobrego dzięki Jezusowi zaczęło się z nimi dziać. Uwierzyli, że Jego miłość jest potężna. Ewangelista odnotował, że "przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił".

Wielu z nas na samych sobie doznało, że to jest prawda - że jeżeli człowiek zawierzy Bogu całego siebie, wtedy cuda będą się działy w jego życiu. Bóg pierwszy nas umiłował. Jego miłość jest źródłem naszego życia i wszelkiego dobra. Jeżeli ją przyjmiemy i Boga postawimy w naszym życiu na pierwszym miejscu, przybliży się do nas Królestwo Boże. Trzeba tylko wiarą i modlitwą wychodzić naprzeciw tej miłości, z którą przyszedł do nas nasz Zbawiciel.

Co jednak robić, kiedy przyjdzie na nas jakieś utrapienie, albo choroba, albo nawet jakieś nieszczęście? Co robić w momencie, kiedy chciałoby się skarżyć i krzyczeć, tak jak Hiob w dzisiejszym pierwszym czytaniu, że już całe miesiące trwa moja męczarnia, że już nie do zniesienia są noce udręki? Otóż czymś ogromnie ważnym jest również wtedy wierzyć, że Bóg jest i będzie ze mną, i że mi dopomoże, i sił będzie dodawał. Mocą wiary wtedy nieraz i cud się stanie, i utrapienie zniknie albo przynajmniej dziesięciokrotnie zmaleje, a na pewno łatwiej będzie mu sprostać.

Zapewne wielu z nas zauważyło, że skargę Hioba dzisiejsza liturgia spuentowała śpiewem Psalmu: "Panie, Ty leczysz złamanych na duchu!"

Mówię o tym nastawieniu ducha, które tak głęboko streszczone jest w modlitwie: "Tobie, Panie, zaufałem - nie zawstydzę się na wieki!"  Psalmista wyraził to nawet w słowach, które niedowiarka mogą gorszyć, a my odczuwamy, że są to słowa bardzo prawdziwe: "Bóg zbawienie nasze, On sam dźwiga nasze ciężary" (Ps 68,20). Bardzo podobnie mówił apostoł Paweł: "Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz jeżeli zsyła próbę, równocześnie da moc, abyście mogli bezpiecznie ją przetrwać" (1 Kor 10,13).  Do takiej właśnie odpowiedzi na miłość Bożą, do całoosobowego zawierzenia wzywa nas również napis umieszczony na obrazie Pana Jezusa Miłosiernego: "Jezu, ufam Tobie!"

Tłum z dzisiejszej Ewangelii, który garnął się do Jezusa, doznał wielu uzdrowień i wiele złych duchów Jezus z nich wyrzucił. Również dzisiaj, również dla nas Jezus chce tych cudów dokonywać. Chodzi tylko o to, żebyśmy zbliżyli się do Niego i naprawdę chcieli się pozbyć tego ducha kłótliwości, który może zapanował w mojej rodzinie, albo tego ducha rozpusty, który niszczy moją człowieczą godność, i tego ducha egoizmu, który upodabnia nasze serca do twardych, nieczułych kamieni.

Opowiadała mi pewna osoba, że po wielu latach spotkała się ze swoją koleżanką z klasy. Męża ma dobrego, dziecko też udane, ale życie ją nie cieszyło. Najgorsze były ciągle powracające depresje. Jakaś intuicja kazała jej postawić pytanie: "Słuchaj, kochana, a może ty kazałaś sobie włożyć spiralę?"  Okazało się, że tak. "To się w ogóle nie zastanawiaj, tylko od razu jutro idź do lekarza i wyrzuć z siebie to śmiercionośne narzędzie. Bo jeszcze nikt przez deptanie Bożych przykazań szczęścia nie osiągnął". Za jakiś czas koleżanka dzwoni: "Dziękuję ci strasznie. Zrobiłam tak, jak kazałaś. I odzyskałam radość, życie mi się odmieniło".

Tego wydarzenia nikt w księdze cudów nie zapisze. A przecież to prawdziwy cud, że ktoś wrócił na drogę Bożych przykazań, że wyprostował się duchowo i wiele dobrych rzeczy zaczyna dziać się w jego życiu. Bracia i Siostry, życzmy sobie nawzajem podobnego cudu. Jeżeli ktoś z nas zagubił się Panu Jezusowi - oby jak najszybciej się do Niego nawrócił. Natomiast ci z nas, którzy staramy się trzymać Bożych przykazań - obyśmy w tym wytrwali. I więcej jeszcze - obyśmy nie tylko zachowywali Boże przykazania, ale obyśmy naprawdę je miłowali. Jak to modlimy się w Psalmie (19,11): oby przykazania Pańskie były dla nas "cenniejsze niż złoto, a słodsze od miodu płynącego z plastra". Takie nawrócenia to są prawdziwe cuda, może większe jeszcze niż przywrócenie wzroku niewidomemu albo władzy w nogach człowiekowi nie mogącemu chodzić.

O jednym cudzie dzisiejsza Ewangelia mówi szczególnie, mianowicie o uzdrowieniu teściowej Szymona Piotra. Ewangelista dyskretnie podkreśla, że Pan Jezus uzdrowił ją nie tylko z choroby ciała, ale uzdrowił również jej duszę. Mianowicie natychmiast po uzdrowieniu owa kobieta zaczęła usługiwać Jezusowi i Jego uczniom. Zwykle choroba wyczerpuje ciało, toteż kiedy ktoś w sposób naturalny wraca do zdrowia, potrzebuje trochę czasu na rekonwalescencję, aby wrócić do sił. Teściowa Piotra, uzdrowiona cudownie, od razu była w pełni zdolna do wypełniania swoich obowiązków gospodyni.

W ogóle to było charakterystyczne dla cudów Pana Jezusa, że On uzdrawiał ciała, ale bardziej jeszcze chodziło Mu o duszę człowieka. Brak czasu, żeby ten wątek rozwinąć trochę szerzej, zwłaszcza że jeszcze na dwa szczegóły z dzisiejszej Ewangelii koniecznie musimy zwrócić uwagę.

Otóż zauważmy najpierw, że chociaż cały wieczór spędził Pan Jezus wśród ludzi, których nauczał i uzdrawiał, to "nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił". On, chociaż Syn Boży, wiele się modlił. Jedność z Ojcem i oddanie Ojcu były źródłem Jego miłości do nas. To stąd brała się Jego bezinteresowność i poświęcenie. Wolno nam się domyślać, że swoją modlitwą ogarniał wtedy również nas, którzy mieliśmy się narodzić dopiero za niespełna dwa tysiące lat.

Tym bardziej my potrzebujemy modlitwy, bo inaczej źródła naszej miłości wyschną. Jak napisał Ojciec święty Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice, człowiek, "aby stać się źródłem [miłości], sam musi pić wciąż na nowo z tego pierwszego, oryginalnego źródła, którym jest Jezus Chrystus, z którego przebitego serca wypływa miłość samego Boga". I przywołuje Ojciec święty "przykład Mojżesza, który wciąż powraca, wchodzi do świętego namiotu, prowadzi dialog  z Bogiem, aby mógł dzięki temu, wychodząc od Boga, być do dyspozycji swojego ludu".

I jeszcze jeden szczegół z dzisiejszej Ewangelii, na który warto zwrócić uwagę. Mianowicie mieszkańcy Kafarnaum poczuli się tak bardzo obdarzeni przez Pana Jezusa, że prosili Go, żeby pozostał z nimi na zawsze. On im wtedy odpowiedział: Muszę iść również "gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem". Patrzmy, o ile my jesteśmy szczęśliwsi od tamtych prostych ludzi, którzy uwierzyli w Pana Jezusa i Go pokochali. Kiedy On dokonał już naszego odkupienia i zmartwychwstał, i zesłał nam Ducha Świętego, starczy Go dla wszystkich. Choćby nas było miliardy, każdy z nas ma do Niego bezpośredni dostęp, każdy z nas może słuchać Jego Ewangelii, żywić się Jego Ciałem, kochać Go i się z Nim przyjaźnić. O ileż szczęśliwsi jesteśmy od mieszkańców Kafarnaum!

Natomiast to swoje pragnienie, żeby Ewangelia była głoszona wszędzie, gdzie to tylko możliwe, Pan Jezus chce wszczepić w nasze serca. To dlatego liturgia wiąże z dzisiejszą Ewangelią wykrzyknik apostoła Pawła: "Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział".

Bracia i Siostry! Módlmy się serdecznie o to, żeby również w nas i wśród nas Pan Jezus dokonywał swoich cudów. Ufajmy, że również z nas i spośród nas Jezus zechce usuwać złego ducha kłótliwości, rozpusty i egoizmu. Pilnujmy modlitwy jako źródła naszej miłości. I oby nam bardzo zależało na tym, żeby dzielić się Ewangelią z innymi ludźmi! Amen.
Jacek Salij OP