Msza Św. 10 kwietnia 2005


Ks. Piotr Pawlukiewicz


                                              Trzecia niedziela wielkanocna

                                                           Msza święta

                                                     Kościół św. Krzyża

                                                          10.04.2005 r.

 

 

            Kiedy w Jerozolimie dokonało się najważniejsze wydarzenie w dziejach świata, kiedy Bóg spełnił tam odwieczne obietnice: pokonał śmierć i otworzył ludziom drogę do życia w niepojętym szczęściu, dwóch uczniów oddalało się od tej właśnie rzeczywistości. Jak mówi ewangelia oni o pustym grobie już słyszeli, słyszeli już nawet wiadomość o tym, że Jezus żyje, ale opuścili Jerozolimę i pełni zwątpienia udali się w swoją drogę. I wtedy ukazała się niepojęta dobroć Boga, bo zmartwychwstały Jezus, jak pasterz szukający zagubionych owiec, dołączył do nich w drodze, by ich ratować. Ponad dwadzieścia sześć lat temu, dołączył do naszego wędrowania przez świat pasterz w białej sutannie. Posłał go do nas zmartwychwstały Jezus, bo widział jak wielu ludzi, nawet tych, którzy o zmartwychwstaniu słyszeli, zagubiło się na drogach pełnych zwątpienia, goryczy i żalu. Chrystus - jak czytaliśmy w dzisiejszej ewangelii - nie skrzyczał swoich uczniów, nie powstrzymał ich siłą, ale zapytał tak delikatnie: o czym to rozprawiacie w drodze? To pytanie tak często gościło także na ustach papieża. Ci, którzy w Rzymie mieli okazję prywatnie z nim rozmawiać tak często podkreślali: Ojciec święty nieustannie pytał o Polskę, pytał o Polaków, czym żyją, jakie są ich troski. "Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą na tych polskich drogach?" Co mogliśmy na to odpowiedzieć. Trzeba by w prawdzie rzec: cóż Ojcze... najczęściej chyba narzekamy. Narzekaliśmy na komunizm, potem na stan wojenny, a potem wielu narzekało na to, że ten znienawidzony komunizm upadł. A teraz narzekamy dość często na życie, na Polskę, na polityków, na ludzi, na nowe czasy. Powtórzyć nam przychodzi za uczniami idącymi do Emaus: A myśmy się spodziewali.... A myśmy się spodziewali, że inaczej to wszystko będzie, że inny będzie świat i Polska i nasze życie. Inaczej będzie w naszych miastach i wsiach, inaczej w zakładach pracy, inaczej w rodzinach. A tu ciągle coś smuci, coś boli. Postawmy - drodzy bracia i siostry - w tym miejscu pytanie: dlaczego uczniowie, którzy słyszeli pierwsze pogłoski o zmartwychwstaniu Jezusa uciekali z Jerozolimy? Bo oni byli świadkami Jego męki. I jeśli okazałoby się, że On rzeczywiście zmartwychwstał, to znaczyłoby, że do nowego życia prowadzi droga krzyża. A oni tej drogi nie chcieli podejmować. Zwycięstwo - tak, sukces - tak, ale wyrzeczenie? Co to, to nie. Od tego chcieli być jak najdalej. I zamiast szukać Zmartwychwstałego woleli narzekać na wszystko i na wszystkich. I kiedy to czynili, krok po kroku oddalali się od szczęścia i pokoju. Ale Jezus - najlepszy Pasterz - nie zniechęca się widząc zatwardziałość ludzkich serc. Jak mówi Ewangelia "zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego." To samo czynił pośród nas Jan Paweł II. Przez 26 lat, na setkach audiencji, spotkań, podczas pielgrzymek do Polski, niestrudzenie wyjaśniał nam tajemnicę krzyża.

Ewangeliczni uczniowie prosili Jezusa: "zostań z nami..." Pamiętamy te słowa? To przecież refren naszych niezapomnianych dialogów z papieżem: "Zostań z nami!" I został tak długo: 26 lat. Został, by nauczać nas Bożej prawdy. A uczył nas słowami, uczył swoim życiem. Ta lekcja jego choroby i starości zrobiła na nas największe wrażenie. W tym roku, w Wielki Czwartek Ojciec święty nie obmył już nóg dwunastu mężczyznom, ale swoim umieraniem obmył serca nam wszystkim. Gdy Jezus na drodze do Emaus połamał chleb czyli złożył eucharystyczną ofiarę, uczniom otworzyły się oczy. Gdy dopełniona została ofiara życia papieża, niektórym ludziom w Polsce też jakby otworzyły się oczy i po latach przystąpili do spowiedzi. Trwając nocami na modlitwie nie poznawaliśmy samych siebie. Czyż nie możemy teraz powtórzyć za uczniami z drogi do Emaus: "czy serce nie pałało w nas?" Tak! Bo ta historia biblijna rozgrywa się teraz w Polsce. I dziś dokładnie w tym właśnie jej momencie jesteśmy. Ojca świętego, tak po ludzku, straciliśmy z oczu, jak uczniowie stracili Jezusa, serca nasze pałają, ale co zrobimy dalej? Popatrzmy na co zdecydowali się uczniowie. Wracają do Jerozolimy. Jeszcze kilka chwil wcześniej troszczyli się o to, by znaleźć miejsce na spoczynek, bo zaczęło robić się ciemno. Planowali iść spać, ale spotkanie z Jezusem radykalnie zmieniło ich plany. Teraz chcą wracać do Jerozolimy. Mimo tego, że jest noc, że to niebezpieczne. Ewangelia mówi, że "w tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy." Poszli tam, gdzie Jezus gromadził swoich uczniów, by spełnić wobec nich niesamowite obietnice. A my? Co teraz zrobimy? Pójdziemy spać? Serce w nas jeszcze pała, ale co z drogą do Jerozolimy, drogą wiary? Ona jest bardzo trudna. Wyruszamy na nią czy idziemy spać? Jakie świadectwo teraz złożymy? Czy powiemy: niezwykły był ten papież, ale czy antykoncepcja jest dobra czy zła to ja wiem lepiej od niego. Wspaniały to był człowiek, ale, gdy mówił, że co niedziela trzeba chodzić do kościoła, to nie miał racji. Bo ja z Bogiem mogę rozmawiać wszędzie. To wspaniały apostoł miłości, ale temu mojemu bratu, mojej siostrze, ręki nigdy nie podam. Papież, to była bez wątpienia największa postać współczesnego świecie, ale na eutanazji, homoseksualizmie, aborcji, to on się zupełnie nie znał. Ja wiem lepiej.

Zapaliliśmy świece na wspomnienie Ojca św., poszliśmy na czuwania do kościołów. To piękny gest, ale moment decydujący teraz przed nami: czy uczcimy go naprawdę i wrócimy do Bożego prawa, czy pójdziemy spać naginając chrześcijaństwo do naszych pragnień.

         Ktoś powiedział mi wczoraj: Polska jest smutna, ale ja tak pięknej Polski jeszcze nie widziałem. Jest mi w niej tak dobrze. Papież być może już ostatni raz wyprosił u Ducha świętego taki powiew dobra dla naszej Ojczyzny. Takich wieczorów i nocy od Bałtyku do Tatr nasze pokolenie najprawdopodobniej już nigdy więcej nie przeżyje. To być może ostatnia taka szansa, jaką daje nam Jan Paweł, aby zawrócić nas z drogi goryczy i narzekania. Ostatnia taka szansa dla naszego pokolenia. A może to był prorok dany światu przed czasem jakiejś próby? Serca ludzi zostały poruszone. Ten święty powiew z Rzymu zepchnął wiele osób z duchowej mielizny, przyszli do konfesjonałów po 10, 20 a nawet 30 latach. Ale teraz trzeba obrać dobry kurs, bo na mieliznę można wpłynąć z powrotem bardzo szybko. Emocje opadną, wiatr ustanie. Trzeba wrócić do postawy ucznia. Uczeń mozolnie zdobywa wiedzę, jest pokorny, bo wie, że musi się uczyć. Chrześcijaństwa trzeba się uczyć. Tu jednorazowy zryw nie wystarczy. Popatrzmy na Ojca świętego. Ileż musiał przeżyć, żeby stać się takim człowiekiem. A była to szkoła krzyża. Karol Wojtyła stracił matkę gdy miał 9 lat. Gdy miał lat 12 stracił jedynego brata. Gdy miał 21 lat umarł mu ojciec. Może ktoś powiedziałby: traumatyczne przeżycia. Taki człowiek będzie już zawsze jakoś poraniony, niespełniony. A czy nasze pokolenie widziało kogoś piękniejszego? Czy słyszeliśmy żeby narzekał? Ale ileż godzin rozmawiał młody Karol Wojtyła z Matką niebieską! Jak bliski był papieżowi Ojciec z nieba! Latami się tego uczył. A czy wielu poranionych wewnętrznie dziś ludzi nie to naprawdę dręczy, że są często duchowymi sierotami, bez Ojca i Matki w niebie? Wszyscy pamiętamy, jak papież odmawiał nieszpory w krakowskiej katedrze. Całe życie nieustannie brał do ręki brewiarz, Biblię, wracał przed Najświętszy Sakrament. Bo tego też trzeba się uczyć: modlitwy, mszy świętej. Ktoś powie: ale czy ja potrafię? czy dam radę? czy się nie zniechęcę? Ojciec święty pozostał z nami. Mamy jego książki, dokumenty, homilie, których jeszcze często nie zgłębiliśmy. Te wszystkie jego myśli i postawa są dla naszej pracy duchowej jak podpórka pod młodziutką roślinkę, która dopiero co wzeszła w te dni żałoby. Tak więc zapatrzeni w uczniów z dzisiejszej przypowieści ewangelicznej - wracajmy. My księża wracajmy do pierwszej gorliwości pasterskiej, żeby nie zmarnować tego niepojętego poruszenia ludzkich serc, które w tych dniach nastąpiło. Ojciec święty w swoich dokumentach dał Kościołowi esencję - to są często bardzo trudne teksty - a my kapłani mamy z tego zrobić ludziom jakby herbatę, którą zaspokoją pragnienia serc. Siostry zakonne, wracajcie do tych trzech słów: posłuszeństwo, czystość, ubóstwo, żeby nam wszystkim patrząc na wasze życie prowadzone w siostrzanej miłości chciało się jeszcze bardziej zmierzać do nieba. Po to was Bóg powołał, a my wszyscy tego tak bardzo od was potrzebujemy. Wracajcie do siebie małżonkowie. Wracajcie do słów: ślubuję ci miłość i uczciwość i że cię nie opuszczę nigdy, aż do śmierci. Wracajcie do spojrzenia sobie w oczy. Wracajmy do rodzin, gdzie dzieci były dziećmi, a nie głównie konsumentami, a maturzyści potrafili cieszyć się z kremówek. Wracajmy do Polski, która wychowała Karola Wojtyłę. Dobrze nam z nim było i dobrze było nam z Polską, która była w nim, z Polską, której jakoś teraz doświadczyliśmy. Ale znicze z placów i ulic trzeba będzie posprzątać, flagi papieskie zdjąć. I wtedy zostaną takie zwykłe, ale jakże ważne wybory: czy może czasami odłożyć pilota i wziąć do ręki piękną książkę, czy w niedzielę iść do kościoła czy na zakupy?

Ojciec święty odszedł z tej ziemi, ale jako ostatnią posługę pasterską przeprowadził nam w tych dniach największe narodowe rekolekcje w dziejach Polski. Rekolekcje się kończą. Jak z jakiegoś kościoła wychodzimy z naszych wzruszeń, z zadumy. Rozglądamy się którędy teraz pójść. Ta dzisiejsza ewangelia, która opowiada jakoś o naszym wędrowaniu z Janem Pawłem przez ostatnie ćwierćwiecze, mówi nam dobitnie: Polsko... wracaj, do kraju tego gdzie pierwsze ukłony są jak odwieczne Chrystusa wyznanie: Bądź pochwalony... Polsko wracaj...