Msza Św. 5 czerwca 2005



                      RODZINA  W  ZAMĘTACH  ŚWIATA  NA  DRODZE

                                      DO  POKOJU   EUCHARYSTII

Kazanie  wygłoszone  w  Bazylice   Świętego  Krzyża  w  Warszawie

                                 10  Niedziela  zwykła -   5.VI.2005 r.

 

         Kiedy   Jan  Paweł   II  pisał   swój   piękny  i  ciepły  List  do  Rodzin   w  1994 r.,  skierował  go  nie  do  abstrakcynej  rodziny,  ale  do  konkretnych  rodzin  na  całym  globie. Tym  bardziej  osobiście kieruje  swoje  słowo  do  nas  dzisiaj  Jezus  Chrystus.  Kieruje  do  każdego,  kto  znajduje  się  w  Bazylice  Świętego  Krzyża  w  Warszawie  oraz  -   dzięki   falom   radiowym - także  do każdej  i każdego,  kto leży  w  sali  szpitalnej,  na  hospicyjnym  łóżku,  jedzie  samochodem,   wybiera  się  do  pracy     czy  dopiero   przebudził  się    w  swoim  domku    na  działce.

           Staroizraelski  prorok  Ozeasz zachęcał nas   w  pierwszym  czytaniu,  aby  dołożyć  starań  i poznać  Pana;  Jego  przyjście  jest  pewne jak  świt  poranka,  jak  wczesny  deszcz  przychodzi  on  do nas (por. Oz 6, 3-6).  Ja   wierzę  Ozeaszowi. Przyjście  Pana  jest  pewne  tym  bardziej,  gdy   stoimy  przy   ołtarzu     Pańskim.  Spróbujmy    więc  wyciszyć  serca i  obudzić   ducha.

            Wpuśćmy   Jezusa  też  do   naszych domów rodzinnych,  tych   najczulszych  miejsc naszego  człowieczeństwa.  Wpuśćmy, niezależnie  od  tego,  co  o nas  mówią  ludzie,  jaki  jest  stan  naszego  niepokoju  czy  zamętu,  jaki  stan  rozpoznania  Jezusa.  Słyszeliśmy   przecież  w  dzisiejszej  Ewangelii:  nie  potrzebują  lekarza  zdrowi,  lecz  ci, którzy  się  źle  mają. (por.  Mt 9,  9 - 13).

                   Kościół  w  Polsce,  realizując  testament  Jana  Pawła  II, powtarza   w  czasie zbliżającego  się  III  Krajowego  Kongresu  Eucharystycznego  słowa   uczniów idących  do  Emmaus:  Pozostań  z  nami, Panie!  Pozostań  w  naszych  rodzinach.  Nie  mówi  tego instytucja.   Nie  wzywa     do  tego   ten  czy  inny  ksiądz.  Tak  woła  pojedyncza     rodzina  chrześcijańska;  ta   szczęśliwa,  i  ta  w  której  wygasła  miłość.  Tak  woła    żona,  której ziemia   rozstąpiła   się  pod  nogami,  kiedy  opuścił  ją   mąż,    zostawiając   z  dwójką  małych dzieci.

             Pozostań  z  nami,  Panie -  wołają   zrozpaczeni  rodzice, których  dziecko  oddala  się  w  przeklęte  moce  narkotyku.  Pozostań  z  nami,  Panie, kiedy  ojciec  rodziny  zostaje   bez   pracy.  Pozostań  z  nami,  gdy mąż    się  upija  i staje   tyranem  dla    dzieci  i żony.   Pozostań  z  nam,  Panie,  wołają  rodziny,  w  których  znajdują  się  chorzy,  a  ich bliscy  stoją  na  granicy  wyczerpania w  czasie  opieki  nad   ojcem,  matką  czy  siostrą.  Pozostań  z  nami,  Panie,  wołają  bite  matki  i maltretowane  dzieci.     

               Czy   tak  wołając nie  uciekamy  od  problemów,  uwarunkowań  psychologicznych  i  socjologicznych  współczesnej  rodziny,  od  tych  wszystkich  bólów, które  domagają  się  lekarzy,  psychiatrów,  wolontariuszy  i  dobrych  prawników?   Nie, nie   uciekamy.    Wołamy    w  czasie  Eucharystii,  która   jest  -  po  pierwsz -   uobecnianiem  ofiarnej  miłości  Jezusa  Chrystusa;  jest    - po  drugie  -  doznawaniem  wzajemnej  bliskości  ludzi  z  Bogiem  i między  sobą i  -  po  trzecie - jest  ucztą,   wspólnym posiłkiem  ducha  i  ciała.  Każda  Msza  św.  jest  ofiarą,  obecnością  i  ucztą.  I  jako  ofiara,  obecność  i  uczta  pomaga   usunąć   zamęt  w   naszych  rodzinach.

 

                   Zamęt  a  uczta   ofiarna             

 

         W  jaki  sposób  Msza  św. pomaga naszym  rodzinom jako   ofiara ?   Dlatego, że   pozwala     spotkać     Miłość,    która   w  osobie  Jezusa  Chrystusa, nie   uciekła    w   Getsemani  przed  swoim  spełnieniem.    Pomimo, że  Chrystus  doznawał niezmiernej  trwogi,   nie  uciekł  przed  swoją “godziną" (por.  EdE, 4). Nie  zaparł  się,  nie  ominął,  nie  zląkł.  Oddał  życie  za  nas,  a  zmartwychwstając sprawił,  że  ofiarowanie  siebie    z  miłości  dla   Boga  i   ludzi  nie  jest  ucieczką  od  życia,  nie  jest   iluzją,  alienacją,   cnotą  słabych -  jak  mawiał  Nietzsche.  Ofiarna   miłość  zmartwychwstaje.  Nigdy  nie  umiera!

               Taka   miłość  buduje   siłę  osobowości, ponieważ  nie jest  tylko  sprawą   emocji.   Duch   ludzki  potrafi  wznieść  człowieka  ponad    własną   przyjemność,  a  odkryć  radość  dawania.  Ludzka  miłość,  która  łączy  ludzi  w  rodziny    ma   i   ofiarniczy  charakter.  Jest    ostateczną  troską   o    tego,   kogo  się  kocha.  Tylko   taka  miłość  może  “wszystko  przetrzymać", nie   szuka  poklasku,  nie  zazdrości,  nie  szuka  swego,   wszystko  znosi, wszystkiemu  wierzy.

               Gdzie  znajdziemy  taką  miłość?   Nie  wierzcie,  że  można   ją kupić  za  pieniądze,   za   alkohol,  za  byle  jakie  słowo.  Nie   wierzcie,  że  możecie  ją  spotkać   u  ludzi  wykluczających  ze  swego  życia gotowośc  do    dotrzymania  slowa,  do  bycia    wiernym,  do  trwania  przy  chorym  współmałżonku  czy dziecku.  Nie   wierzcie, że  można  ją  wykrzesać  u  ludzi   wychowanych   bez  zdolności   do  poświecenia. Czyż   jednym  z  głównych   powodów  zamętu   w  naszych  rodzinach  nie  jest to, że  poświęcenia   oczekujemy  od  innych,  a  zapominamy,  iż   rodzi  się  to  z  naszego  daru.

           W  każdej  Mszy  św.,  w  zgromadzeniu   eucharystycznym,  w  każdym  tabernakulum  najmniejszego  kościółka  na  ziemi jest  niejako  “skroplona"  ofiarna Miłość  Jezusa  Chrystusa.  Okupiona   Jego   męką i  śmiercią,  a    zwycięska  w  Zmartwychwstaniu.  Ona  jest   najlepszą  obrończynią   cywilizacji  miłości  a  nie  cywilizacji   egoizmu;    wiary  w człowieka  panującego  nad  swoin  ciałem  a  nie    kupczącego  nim.

                   Jakże  charakterystyczną  informację  spotkałem  w prasie  w  tym  tygodniu. Dziennikarz  cytuje  jednego  z  ojców,  który  propaguje  wychowanie  seksualne  oparte  na    kształceniu  charakteru,  a  nie  rozdawaniu młodzieży  środków   antykoncepcyjnych.  Ów  ojciec  mówi: mojej  16 - letniej  córce  nie   doradzę,  by  używała  środków  antykoncepcyjnych,  ponieważ nie  sądzę,  że to ją  ochroni. Przecież  nie   ochroni  jej  serca, nie  ochroni  jej  uczuć, jej  zdrowia  emocjonalnego.  Najlepiej   ochroni  ją  wychowanie   do    integralnie  pojętej  miłości, w  której  jest   także  miejsce  na   odwagę   prawdziwej   miłości.  

          Tej  odwagi nie   trzeba   wymyślać.  Taką  odwagę  trzeba    obronić i  zwyczajnie,   bez   agresji i   poczucia   wyższości,  o niej  świadczyć;  także   dzięki     spotykaniom z  Jezusem  eucharystycznym.   Każdy    z  ludzi    nosi  w  sobie  zdolność  do   traktowania  innych  jak  daru  Boga.   Jesteśmy    stworzeni  na  jej  obraz  Boży.  Czyż  nie  żyjemy  z  miłości  ofiarnej  naszych  matek?  Czyż  nie szczerze    przyrzekają   ją  sobie  małżonkowie  mówiący  o   wierności  aż  do  końca.

                 Czy    takiej  miłości  nie  widać  w  oczach  każdego  dziecka  przyjmującego   komunię  św.? Zresztą,  czyż    dziecko nie   jest   owocem  i   obrazem  miłości  ofiarnej?   Kto  miałby  odwagę     zabić  w  dziecku  taką  przestrzeń. Obraz  takiej miłości możecie,  Bracia  i Siostry,  zobaczyć  w  oczach  księdza  po  raz  pierwszy  odprawiającego  Mszę  św.   Dzisiaj    wielu  z  nich,  np.   w  diecezji  płockiej,   odprawia  swoje  prymicje.    Łączą  swoje  życie  z  miłością  ofiarną  Jezusa  Chrystusa.   Jeśli  tylko   będą  Jej  wierni,    staną   się   siewcami  pokoju  w   wielu  rodzinach.

 

                            Zamęt  a  bliskość    Pana

 

         Drugim   -  niezwykle  ważnym  -   dla  rodziny  wymiarem   Mszy  św.  jest    przezwyciężenie  samotności   człowieka.   Nie  chodzi  tylko  o to,  że   w  Kościele  spotykamy  się  z  innymi   ludźmi.  Wiemy  doskonale, że    można   być  samotnym  w  tłumie.  Także   nasze   domy  rodzinne rozsadza  nieraz   samotność,  choć  mieszka  w  nich  po  kilkoro  członków  rodziny.  W  iluż    domach    małżonkowie  komunikują  się  ze  sobą   tylko poprzez  dzieci,  a  jeśli  ich  brakuje,   chętniej    mówią  do  zwierząt  niż   do  siebie.

            Msza  św.  właściwie  przeżyta  może   to  zmienić.  Znam  rodziny  chrześcijańskie,  w  których  przed   wyjściem  do  koscioła   wzajemnie    się    sobie   przebacza  lub   prosi  o   przebaczenie.  Znam  domy   rodzinne,  gdzie  wspólnie   przystępuje  się   do     spowiedzi,   aby  nie  przeoczyć  rodzinnej  komunii  świętej.  Znam  rodziny,  które  przed  pójściem  do   kościoła   wspólnie  czytają   Ewangelię  niedzielną,   aby    staranniej   przygotować  się  na  spotkanie  z  Jezusem  Eucharystycznym.    To  podczas  Mszy  św.  kapłan   bierze  chleb,  składa  dzięki  i  powtarza  za  Chrystusem:  <To  jest  ciało moje>.  Zgodnie  z  mentalnością  semicką  <ciało>  oznacza  żyjącą  osobę.  Tak   więc  Jezus  mówi  <Ja  sam  ofiaruję  się  Wam,  daje  się  pod  postacią  chleba>.

            Warto   w  tym  kontekście  przypomnieć    piękne  biblijne  określenie  bliskości  małżonków.  W  Księdze  Rodzaju czytamy:  “Mężczyzna  opuszcza  ojca  swego i matkę swoją i  łączy  się  ze  swą  żoną  tak  ścisle, że  stają  się  jednym  ciałem." (Rdz  2,  24).   Przyjmowanie   ciała  Jezusa  Chrystusa pozwala odkryć   wzajemną  bliskość, ponieważ  usuwa  uprzedzenia,  zmusza  do   rachunku  sumienia,  wywołuje   łzy   żalu,  przełamuje  dystans   psychiczny.   Jakież  to  źródło  pokoju i ileż   środków   do   usuwania   agresji,  napięć  i   przemocy?

                  To  jest   właściwa   kultura  chrześcijańskich   rodzin,  w  której  uczestniczą  zarówno mężczyźni  i kobiety.  Ze  swojej  natury  wyklucza  ona      jakąkolwiek   przemoc  czy dyskryminację.  Ważne   jest,  aby  chrześcijanie  byli  konsekwentni  w  jej  realizacji.  Ciągle   należy pamiętać o  słowach    wielkiego  Augustyna: “Chrystus  Pan  (...)  konsekrował  na  swoim  ołtarzu tajemnice  naszego  pokoju i jedności.  Kto  dostępuje  tajemnicy  jedności,  a  nie  zachowuje  więzi  pokoju, nie   otrzymuje  tajemnicy  dla  swego  dobra,  ale  dowód   przeciw  sobie". (Sermo  272: PL 38, 1248).

 

                                      Zamęt  a   uczta  eucharystyczna           

 

           Aby nasze   Eucharystie  nie  były  dowodem  przeciwko nam  samym,  trzeba  na   -  zakończenie -    przypomnieć jej  trzeci  wymiar  eucharystii -  jest  ona  ucztą.  W  czasach  apostolskich  zwano  Mszę  św.    Wieczerzą  Pańską  oraz  łamaniem  chleba.  Powszechnie   bowiem  na  początku  łączono  celebrację  Eucharystii  ze  zwykłym posiłkiem  lub  też  z  tzw.  agapą.  Łączyły  się  w   tych  praktykach  dwie  nierozdzielne  uczty:   duchowa i   społeczna.  Przyjmując   komunię  św.,   każdy  z   uczestnków   mszy  świętej.  czuł  się  wezwany  do    czynów  miłości.    

                W  sposób  przejmujący  przed  tysiąc  pięciuset   laty  pisał  św.  Jan  Chryzostom,  którego   cytuje   często  Jan  Paweł  II.  “Pragniesz  czcić  ciało  Chrystusa?  Nie  lekceważ  go, gdy  jest  nagie. Nie  oddawaj  mu  czci,  tu  w światyni,  suknem  z  jedwabiu,  aby    lekceważyć je  potem  na  zewnątrz,   gdzie  doświadcza  zimna  i nagości. Ten, który  powiedział: <to  jest  ciało moje>, jest tym  samym, który  rzekł: <Byłem  głodny,  a nie  daliście  mi jeść>  i <Wszystko,  co uczyniliście jednemu  z  tych  braci  najmniejszych, Mnieście  uczynili> [...].   Po  co   stól  eucharystyczny zastawiony  złotymi  kielichami, kiedy  on  umiera  z  głodu? Zacznij  karmić Go  głodnego,  a  potem  z  tego,   co  zostanie,  będziesz  mógł  ozdobić  również  ołtarz" (Homiliae  in  Matthaeum , 50, 3-4; PG 58, 508 - 509; Jan  Paweł II,  Ecclesia  de  Eucharistia,  nr  20)

            Przez   dwa  tysiące  lat  odprawiania  Mszy  św.  najwierniejsi  uczniowie  Pana  nie   zapominali  o tych  słowach.  Jeśli  dzisiaj   chcemy  do nich  należeć,  to    musimy - każdy  indywidualnie  i   wszystkie  nasze  wspólnoty  -   nie  zapomnieć,  że  obok  nas  żyją   rodziny  biedne;   tu  obok nas,  w kościołach,   stoją  ojcowie  i matki  bezrobotni.   Wychodząc   z kościoła,  musimy  rozejrzeć  się i  spróbować  pomóc,  owszem,   owym   matkom  cierpiącym  z  powodu  przemocy  męża  czy  dzieciom,  które  cierpią  z    innych  powodów. Jakżeż one  znajdą  pokój  Eucharystii  bez    naszego   dobrego  serca,  bez zaangażowania  czy to  psychologicznego,  czy   samorządowego,   czy  prawnego.

           Nie  można  też  zapomnieć  o   rodzinach, które  żyją w  związkach niesakramentalnych.    Jezus  wie  najlepiej,   jak  -  przynajmniej  niektóre -    tęsknią   do  uczty  eucharystycznej.   Jan  Paweł  II  w  "Familiaris  consortio"   wzywał   wspólnoty   wiernych   “do  okazania   pomocy  rozwiedzionym,  do  podejmowania  z  troskliwą  miłością  starań  o  to, by nie   czuli  się  odłączeni  od  Kościoła,  skoro  mogą,  owszem,   jako  ochrzczeni,  powinni  uczestniczyć  w  jego  życiu.  Niech  będą  zachęcani  do  słuchania  slowa  Bożego,  do  uczęszczania  na  Mszę  świętą,  do  wtrwania  w  modlitwie (...),  do  wychowywania  dzieci w  wierze  chrześcijańskiej(...).  Niech  Kościół  modli się  za  nich, niech  im  dodaje  odwagi, niech  okaże  się  miłosierną  matką, podtrzymując  ich  w  wierze  i nadziei." (FC, nr  84).

         Oto   ożywcze  źródła pokoju Eucharystii,  jako   ofiary  uczącej  nas  daru  z  siebie, jako    obecności  Boga  żywego  w  nas  i jako  wspólnej  uczty  przy    stole  pańskim.    Celebrując  Mszę  św.,  jesteśmy  poruszeni  Jego   przyjściem, które  jest  pewne, jak  świt  poranka.   Jego   przyjście   nie  tylko  wprowadza pokój  do naszych  rodzin,  ale    pozwala   uwierzyć   nawet  wbrew  nadziei.    Przyjście   Naszego  Pana  nikogo  nie  wyklucza,  owszem,  szuka  tych,  którzy  się  źle  mają.  Pozostań , Panie, w  naszych  rodzinach.  Amen.

 

 

 

                                                        Ks.  Ireneusz  Mroczkowski