Msza Św. 14 listopada 2004


14 listopada 2004

Bracia i Siostry! Dzisiejsze święte czytania mówią o tym, co zwykliśmy nazywać końcem świata. My, chrześcijanie, staramy się o końcu świata myśleć z nadzieją i radością. Apostoł Piotr, w swoim drugim liście, podpowiada nam nawet, żebyśmy swoim świętym postępowaniem starali się przyśpieszyć nadejście tego Dnia. Tę radość i nadzieję oczekiwania na koniec świata wyrażały również słowa Psalmu 98, jakie słyszeliśmy przed chwilą:

Śpiewajcie Panu przy wtórze cytry / przy wtórze cytry i przy dźwięku harfy,
 Rzeki niech klaszczą w dłonie, / góry niech razem wołają z radości.                 W obliczu Pana, który nadchodzi, / bo przychodzi osądzić ziemię.
On będzie sądził świat sprawiedliwie / i ludy według słuszności.

Zatem nie ma wątpliwości, że to nie świat się skończy w tym Dniu Ostatecznym, ale jedynie przeminie obecna postać tego świata. W tym Dniu zwycięstwo Chrystusa Pana nad złem, grzechem, śmiercią i wszelkim bezsensem zostanie doprowadzone do końca i ujawni się w całej oczywistości. Oczekujemy z radością i nadzieją tego Dnia, bo wierzymy, że dzieje świata - mimo całego ogromu zła, jakiego w świecie nie brakuje - zmierzają ostatecznie do tego, że zło zostanie całkowicie i bez reszty z tego Bożego świata usunięte.

Słowem, nasza tęsknota za dniem Sądu Ostatecznego jest trochę podobna do pragnienia dziecka, które nie może się doczekać tego, żeby czas jego dzieciństwa jak najszybciej już minął i żeby wreszcie mogło rozpocząć swoje dorosłe życie. Nasza tęsknota za tym Dniem przypomina marzenia więźnia, który marzy o tym, żeby mieć już za sobą ten czas swojej niewoli - i aż dreszcz szczęścia go ogarnia na samą myśl przybliżającej się wolności.

Zarazem jednak lękamy się tego Dnia. Bo znamy przecież swoją grzeszność i jedyna nasza nadzieja w tym, że Chrystus Pan okaże nam swoje miłosierdzie i obmyje nas z naszych win, oczyści z naszych grzechów. "Nie pozywaj na sąd swojego sługi, bo nikt żyjący nie jest sprawiedliwy przed Tobą" - modli się Psalmista.

Z dzisiejszej Ewangelii dowiadujemy się, że na tej ziemi zło będzie miało wiele do powiedzenia aż do końca naszych ludzkich dziejów. Słyszeliśmy przed chwilą zapowiedź Pana Jezusa, że jednym ze znaków zbliżającego się końca obecnego świata będą wojny między narodami i państwami oraz prześladowania sprawiedliwych. Wobec takiej zapowiedzi czujemy się trochę zagubieni. Przecież jeżeli już w Wielki Piątek Pan Jezus złamał kręgosłup siłom zła, to w ciągu tych dwóch tysięcy lat świat powinien się chyba zmienić na lepsze. Dlaczego zatem Pan Jezus zapowiada nam, że jeszcze w ostatnim pokoleniu siły zła będą atakowały ludzi sprawiedliwych i będą próbowały postawić na swoim.

Bracia i Siostry! Bądźmy jednak obiektywni. W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat świat jednak w niejednym zmienił się na lepsze i w dużym stopniu stało się to dzięki światłu Ewangelii. Weźmy choćby tylko dzisiejsze słowa Apostoła Pawła w obronie pracy fizycznej. Ludzie, którzy byli bezpośrednimi adresatami listu Apostoła, byli wychowani w pogardzie dla takiej pracy. W tamtej kulturze pracę fizyczną uważano za zajęcie godne niewolników i życiowych nieudaczników. Sądzono, że praca, w której można się ubrudzić i spocić, poniża człowieka. Trzeba było dopiero światła Ewangelii, żebyśmy zrozumieli godność każdej ludzkiej pracy, jeżeli tylko wykonujemy ją uczciwie i w zgodzie z Bożymi przykazaniami.

To dzięki światłu Ewangelii uprzytomniliśmy sobie godność osoby ludzkiej i wyższość miłości nad nagą siłą. Uświadomiliśmy sobie prawdę - dziś nam wydaje się ona oczywistą, ale przecież stała się taką dzięki Ewangelii - że ponieważ jesteśmy dziećmi jednego Boga, powinniśmy być wzajemnie dla siebie braćmi i siostrami. To dzięki przypowieści o dobrym Samarytaninie słowo "bliski", "bliźni" nauczyliśmy się rozciągać nawet na nieprzyjaciela, jeżeli znalazł się on blisko mnie jako ktoś potrzebujący. Chrześcijaństwo nauczyło nas odróżniać grzech od grzesznika, bo przecież grzech trzeba potępić, ale grzesznika należy kochać. Nauczyło nas szacunku dla ludzi słabych i niesprawnych intelektualnie. Światło Ewangelii zgasiło już niejedną nienawiść i zatrzymało niejeden kołowrót zemsty i odwetu. Owszem, tego wszystkiego uczyliśmy się powoli i nie bez błędów, zresztą po dziś dzień nie nauczyliśmy się tego do końca, niemniej chyba tylko w złej woli można przeczyć cywilizacyjnym zasługom chrześcijaństwa. Są one ogromne.

Jednak zawsze pamiętajmy o tym, że Pan Jezus przyszedł do nas w niewyobrażalnie ważniejszym celu, niż żeby usunąć krzywdy społeczne albo uzdrawiać ludzkie cywilizacje. On przyszedł po to, żeby nas wybawić od naszych grzechów i otworzyć nam drogę do życia wiecznego. Dlatego niech nas nie peszy to, że nie spełnia On takich czy innych naszych oczekiwań utopijnych. Niech nas nie peszy to, że aż do Dnia Sądu ludzie będą mieli wolność wyboru między dobrem i złem, i że niektórzy aż do końca będą wybierali zło. To właśnie dlatego nawet w czasach ostatecznych będzie wiele krzywdy, nienawiści, wojen i niesprawiedliwości.

Usłyszmy to, co w dzisiejszej Ewangelii najważniejsze: że jeżeli będziemy naprawdę uczniami Pana Jezusa, to choćby nawet miały nas spotkać prześladowania, my sami jednak będziemy ocaleni. Pan Jezus mówi to w formie paradoksu, że choćby prześladowcy mieli niektórych z nas o śmierć przyprawić, to nawet włos z głowy nam nie spadnie. "Nie bójcie się tych, co zabijają ciało, jeżeli już nic więcej uczynić nie mogą". Prośmy gorąco Boga, żebyśmy przypomnieli sobie te słowa, jeżeli kiedykolwiek przyjdzie na kogoś z nas godzina próby.
Jeszcze jeden wątek warto z dzisiejszej Ewangelii wydobyć. Rozpocznę go może od trochę ryzykownej anegdoty. Trzynastoletni chłopak przychodzi do swojego ojca z następującym problemem: "Chrześcijaństwo istnieje już dwa tysiące lat, a świat wcale nie zmienił się na lepsze. Wciąż na świecie jest wiele wojen, tyle okrucieństwa, nienawiści, niesprawiedliwości". A ojciec mu na to: "Ja myślę, że jeszcze bardziej dramatycznie jest z wodą. Bo pomyśl, moje dziecko: Woda istnieje już pięć miliardów lat, a zobacz, jaką ty masz brudną szyję".

Morał zawarty w tej anegdocie jest przejrzysty: Moc duchową Ewangelii należy mierzyć nie deklaracjami tych, którzy przyznają się do niej powierzchownie, albo nawet w ogóle gołosłownie. To, czy ktoś naprawdę przyznaje się do Ewangelii i czy naprawdę przyjmuje Chrystusa Zbawiciela, najwyraźniej można poznać w momentach trudnych - kiedy przychodzi prześladowanie za wiarę, albo jakieś poważne utrapienie życiowe, albo pokusa pójścia w swoim życiu na skróty, bez liczenia się z Bożymi przykazaniami.

Kto chce przekonać się, jak bardzo Ewangelia może przemieniać ludzi i nasz ludzki świat, niech patrzy na tych, którzy naprawdę starają się nią żyć, a nie na tych, którzy słuchają Ewangelii tylko wtedy, kiedy im to wygodne.

Przypomnijmy sobie zastanawiające pytanie Pana Jezusa: "Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?"  Wymienię parę sytuacji, kiedy Pan Jezus przychodzi do ludzi uważających się za chrześcijan i, niestety, nie zastaje w ich sercach wiary. W roku punktualnie 250 niespodziewanie spadły na Kościół, po stosunkowo długim okresie spokoju, prześladowania cesarza Decjusza. Wielu chrześcijan wtedy się w wierze załamało. Ten dramat w ciągu dziejów Kościoła powtarzał się wielokrotnie - że kiedy przychodziły prześladowania, wielu chrześcijan wiarę porzucało. Okazywało się, że dom ich wiary zbudowany był na piasku, a nie na solidnym fundamencie.

Ta sytuacja - że Chrystus Pan przychodzi do swoich wyznawców z pytaniem: "czy ty we Mnie wierzysz?", "czy ty Mnie kochasz?", i otrzymuje odpowiedzi negatywne - powtarza się po dziś. Czasem wystarczy jedna zła książka, żeby czyjaś wiara zaczęła się rozsypywać, jakby to był domek z kart. Ktoś inny znajdzie się w środowisku ludzi niewierzących i wkrótce wiara spada z niego, jakby była tylko przebraniem aktorskim. Ktoś jeszcze inny staje przed możliwością znacznego, ale niesprawiedliwego wzbogacenia się, albo związuje się z osobą, z którą nie może wziąć ślubu kościelnego. Dotychczas jemu samemu wydawało się, że jest człowiekiem głęboko wierzącym; teraz, w jednym momencie przestaje się dla niego liczyć nauka Pana Jezusa, przestają się dla niego liczyć Boże przykazania. On wie jedno: że niezależnie od tego, czy Panu Bogu się to podoba, czy nie, on będzie szukał swojego szczęścia, choćby nawet wbrew zasadom Ewangelii.

Bracia i Siostry, mówię to wszystko, bo niezwykle mocno zabrzmiało mi w duszy ostatnie zdanie dzisiejszej Ewangelii: "Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie". Nieraz też Pan Jezus mówił: "Kto wytrwa aż do końca, ten będzie zbawiony". Módlmy się wzajemnie za siebie, żebyśmy wszyscy, żeby każdy z nas wytrwał przy Jezusie Chrystusie aż do końca. Amen.