Msza Św. 09.06.2013

Ks. Waldemar Rakocy CM. X Niedziela Zwykła

 

WSKRZESZENIE MŁODZIEŃCA Z NAIN

             Stajemy dzisiaj wobec jednej z największych tragedii – matki, która patrzy na śmierć swego dziecka. Nie ma słów, aby opisać jej boleść. To w niej poczęło się nowe życie, wyczekiwała go przez długie miesiące, karmiła własną piersią, reagowała na każdy płacz, uczyła wszystkiego od podstaw, nie szczędziła dlań czasu ani zdrowia; stało się dla niej droższe od własnego życia. Aż tu choroba czy tragiczny wypadek odbiera jej największy skarb. I musi patrzeć na martwe, bezwładne ciało dziecka.

Matka młodzieńca z Nain była wdową, a utracony syn – jedynakiem. Nie mogła liczyć na wsparcie w mężu ani na pocieszenie w innych dzieciach. Ona straciła wszystko. Pozostała sama ze swą tragedią, samotna w cierpieniu. Przypomina nieutuloną w bólu grecką Niobe, która jednego dnia utraciła swe dzieci. W cierpieniu każdy jest samotny. Choćby otaczała nas kochająca rodzina i liczni przyjaciele, i tak cierpi się samemu. Nikt nie weźmie na swe barki choćby odrobiny boleści drugiej osoby. Wszystko, co może zrobić, to być obecny, pocieszyć, lecz nie weźmie udziału w cierpieniu.

Kiedy sprawiedliwy Hiob cierpi niezasłużenie, przychodzą do niego trzej przyjaciele. Widząc ogrom jego bólu, siedzą przy nim przez siedem dni, dzień i noc, nie wyrzekłszy słowa (2, 13). Okazali się prawdziwymi przyjaciółmi: poświęcili cały swój czas, żeby być przy nim. Słowa nie były potrzebne. Wystarczyła obecność. Lecz kiedy podjęli rozmowę z Hiobem, zaraz się poróżnili. Usiłowali wytłumaczyć jego cierpienie i pobłądzili w swych wyjaśnieniach. Bo jakże człowiek może wytłumaczyć coś, czego sam nie rozumie. W takiej sytuacji zawsze naraża się na pobłądzenie i śmieszność. Czuła obecność więcej znaczy niż słowa.

Kiedy w 1968 roku umierał na białaczkę abp Paryża, Pierre Veuillot, jego współpracownicy mieli go pocieszać, że cierpi i umiera za powierzony mu lud jak Chrystus za ludzkość, że w swym cierpieniu upodabnia się do samego Chrystusa. Chcieli nadać sens umieraniu 55. letniego człowieka i zaledwie od dwóch lat pasterza diecezji. On zaś wysłuchawszy ich, miał jedynie powiedzieć: „Wy niczego nie rozumiecie”. Nie przypadkowo mówi się, że syty nie zrozumie głodnego. Kto nie bierze udziału w cierpieniu, nie wie, czym ono jest. Może porywać się na wzniosłe wyjaśnienia, ale tak naprawdę są to tylko słowa, dla cierpiącego – puste słowa. Ten kto je wypowiada, nie wie, co mówi, bo sam nie cierpi.

W takiej sytuacji można łatwo pobłądzić. Przestrzega przed tym ta sama Księga Hioba. Jej bohater w swym cierpieniu kieruje pod adresem Boga ciężkie oskarżenia: że jest wręcz tyranem, że nie panuje nad tym, co dzieje się w świecie, że światem rządzi Zły. Pomimo tak poważnych zarzutów Bóg nie ma do niego żalu; rozumie jego rozgoryczenie w cierpieniu. Lecz Bóg nie rozumie trzech przyjaciół, którzy usiłowali Go bronić przed Hiobem i być Jego adwokatami. Hiob ma się za nich modlić, ponieważ zasłużyli na ciężką karę. Na karę nie zasłużył ten, który w cierpieniu rzucał oskarżenia, a zasłużyli ci, który chcieli wytłumaczyć Boga. Powód zostaje podany ustami samego Boga: „[…], bo nie mówiliście o Mnie prawdy” (42, 7). Kto zabierze się za tłumaczenie Boga, na pewno pobłądzi. Bo jakże stworzenie może przeniknąć zamysł Stwórcy? Kobieta z Nain nie oczekiwała wyjaśnień; ona chciała, aby jej syn żył.

            W Nocach i dniach Marii Dąbrowskiej opisana jest scena, kiedy to po weselu Olczaka jedna z córek Bogumiła, Agnieszka, odprowadza ks. Komodzińskiego. Jako osoba nieco zbuntowana w wierze powołuje się na kalekę, człowieka bez kończyn, który żebrze pod kościołem. Cały argument streszcza się w tym pytaniu: jeżeli jest Bóg, to dlaczego rodzą się tacy nieszczęśnicy? Wtedy ksiądz zwraca jej uwagę na drzewa rosnące wzdłuż pola, które jej ojciec poprzycinał, aby nie zacieniały upraw. Są okaleczone, ale spełniają ważniejsze zadanie od dziko rosnących. Wszystko, co umiemy w tej sprawie powiedzieć, to dostrzec głębszy zamysł, lecz nie umiemy powiedzieć, jaki jest to dokładnie zamysł. Gdyby przykładowo mrówka umiała myśleć, to patrząc na człowieka, jak przycina drzewa owocowe, widziałaby w nim bezduszną istotę; patrząc na rolnika, jak orze pole i niszczy świat żyjącej w glebie dżdżownicy, pomyślałaby, że to sadysta. Lecz my uważamy te działania za pożyteczne: nie bolejemy nad przyciętymi w sadzie drzewami ani nad zaoraną glebą. Patrząc na cel, widzimy w tym dobro. Oceniamy nieraz Boga jak owa mrówka ludzi.

Nie zrozumiemy do końca ani nie wytłumaczymy, dlaczego mają miejsce różne nieszczęścia. Nikt nie umie tego wyjaśnić, ponieważ korzenie zła tkwią poza naszym światem – w buncie aniołów. To wtedy narodziło się zło. My zaś doświadczmy jedynie jego skutków i poznajemy je po skutkach, lecz nie znamy korzeni. Dlatego też nigdy nie wyjaśnimy do końca zła. W Braciach Karamazow Fiodora Dostojewskiego Iwan, który jest agnostykiem, mówi o okrucieństwach, jakich doświadczają małe dzieci. Głęboko wierzący w Boga Alosza nie umie mu wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Bo wszystko co możemy w tej kwestii powiedzieć, to dlaczego Bóg pozwala istnieć złym ludziom: w swym miłosierdziu daje im czas na nawrócenie. Ale nie umiemy powiedzieć, dlaczego dopuszcza do tego, że tacy ludzie krzywdzą niewinnych. Tego już nie wyjaśnimy. A tłumacząc to, co pozostaje dla nas tajemnicą, narażamy się na pobłądzenie, na prozaiczność i śmieszność. Bo jeżeli powiem za Aloszą, że tym wszystkim nieszczęśnikom Bóg wynagrodzi ich cierpienia w niebie, to czyż nie przechodzę obojętnie obok ich obecnego cierpienia i nie przyzwalam na nie? Każde tłumaczenie Boga wcześniej czy później skończy się niemówieniem o Nim prawdy. Więcej prawdy o Bogu powiemy przez naszą obecność przy cierpiącym niż przez wypowiadane słowa.

W maju br. gościli w Lublinie rodzice bł. Chiary Badano. Opowiadali o swej córce, która zmarła w 1990 roku w wieku 19 lat. Chiara była ich jedynym dzieckiem, uproszonym po 11 latach małżeństwa. W wieku 17 lat zdiagnozowano u niej raka kości. Kiedy z tatą wracała do domu z diagnozą choroby, jej mama witając ją, chciała pocieszyć, lecz ona poprosiła, aby nic nie mówiła. Żadne słowa nie były odpowiednie do tego, co przeżywała. Tak jak była ubrana, rzuciła się na łóżko. Po ok. 20 minutach wstała i powiedziała do mamy: „Teraz możesz mówić”. Ale matka widząc jej radosne, rozpromienione oblicze już nic nie miała jej do powiedzenia. Zrozumiała, że jej córka znalazła pocieszenie. Nie wiemy, jak wyglądała owa dwudziestominutowa rozmowa Chiary z Chrystusem: co ona Jemu powiedziała, a co On jej powiedział. Znamy jedynie rezultat. Z niezwykłą pogodą ducha przyjęła cierpienie, w tym stanie wdzięcznego usposobienia przeżyła chorobę, świadomie nie przyjmowała morfiny. Chciała, aby jej pogrzeb był manifestacją radości z powodu narodzin dla nieba, a jej ostatnie słowa do matki brzmiały: „Bądź szczęśliwa, bo i ja jestem szczęśliwa”.

Bez Boga nie da się tego ogarnąć, zrozumieć. Natura ludzka doznaje intelektualnego i emocjonalnego szoku. Sama nie umie sobie z tym poradzić. Stąd takie tragedie prowadzą niekiedy do niewiary. W dramacie Georga Büchnera Śmierć Dantona pada stwierdzenie, że cierpienie jest opoką ateizmu, dowodem na nieistnienie Boga. Bo jeżeli umiera jedyny syn wdowy, gdzie jest Bóg? Bo jeżeli umiera jedyna córka państwa Badano, gdzie jest Bóg? I trzeba uznać, że odpowiedź na to pytanie przerasta nas.

Możemy jedynie z pokorą powiedzieć, że Chrystus nie przyszedł na ten świat, aby uwolnić nas od cierpienia – sam bowiem cierpiał. W obecnej rzeczywistości nie uwolnimy się od cierpienia: towarzyszy nam ono od chwili narodzin, od płaczu noworodka, aż po moment zgonu, ostatnie równie bolesne zaciągniecie powietrza. Przez własne cierpienie Chrystus nadał jednak sens naszemu cierpieniu i przede wszystkim dał nam siłę do jego udźwignięcia. Chiara Badano jest dowodem na to, że w cierpieniu nie tylko nie traci się wiary, ale może się ona wzmocnić, dając siłę do bycia pogodnym i nawet szczęśliwym. Lecz do przyjęcia takiej postawy człowiek nie znajdzie motywacji w sobie samym. Bez Boga można co najwyżej pogodzić się z cierpieniem i umieraniem, przeżyć je godnie, lecz żeby przyjąć je z radością, do tego potrzebna jest nadziemska moc. Oczywiście powodem szczęścia Chiary nie była choroba, ponieważ ta zawsze pozostaje czymś złym. Źródłem jej szczęścia było to, co dał jej w zamian Chrystus. Możemy tylko powiedzieć, że ów dar pozwolił jej spojrzeć na cierpienie jak na przycinanie drzew owocowych. Bóg potrafi nadać sens temu, co w naszych oczach jawi się jako bezsensowne. Dlatego z Bogiem człowiek nigdy nie przegrywa.

Dzisiejsza Ewangelia skłania do pochylenia się nad ludzką tragedią, ale tchnie też nadzieją. Wśród idących w orszaku pogrzebowym nikt nie dopuszczał powrotu do życia jedynego syna wdowy. Istnieje zatem wyjście z każdej tragedii. Można dostąpić łaski uzdrowienia. Zdarzenie z młodzieńcem z Nain daje taką nadzieję: dla Boga nie ma nic niemożliwego. Chrystus przywracający życie młodzieńcowi jest światłem nadziei dla cierpiących. Uzdrowienie jest możliwe! Tej nadziei nie wolno nigdy porzucać. Chrystus może się użalić i nad tobą. Warto więc zachować ufność w Bogu.

Wspomniany już dwukrotnie Hiob, który wyszedł zwycięsko z próby, wyznaje, że przez cierpienie lepiej poznał Boga. Stwierdza: „Dotychczas znałem Cię tylko ze słyszenia; teraz ujrzałem Cię na własne oczy” (42, 5). Nie znaczy to, iż mamy cierpieć, ale że cierpienie może wydać dobre owoce. A przynajmniej nie być przegraną. Znamy przykłady z życia, ludzi, którzy poddani ciężkim próbom wyszli z nich mądrzejsi, szlachetniejsi, bardziej wartościowi. Nie powiemy tego samego o tych, którzy prowadzą nieodpowiedzialny, błazeński styl życia. W przypadku zaś osób postronnych ważne jest to, aby w tych trudnych chwilach być przy cierpiącym. Nietłumaczenie niczego jest wsłuchiwaniem się w chorego, w jego oczekiwania, w to, co on ma nam do powiedzenia. Dlatego jest aktem miłości. Tłumaczenie jest zaś aktem egoizmu, narzucaniem choremu siebie, własnego postrzegania sytuacji, które to postrzeganie spłyci to, co on przeżywa i może też zranić. Na koniec usłyszymy, że niczego nie rozumiemy.

Chrystusie, który poznałeś gorycz cierpienia, ulituj się nad pogrążonymi w bólu! Amen.