Msza Św. 08.09.2013

O. Janusz Sok CSsR. XXIII Niedziela zwykła.


Nasza wiara ma swoją historię – zasiana na Chrzcie św., zakorzenianiała się w rodzinie i potem wzrastała dzień po dniu. No cóż zbyt prosta byłaby to historia. Sprawy naprawdę ważne – wymagają trudu i przemyśleń – o czym mówi dzisiejsza Ewangelia.

Owszem, dobra i pobożna babcia, mama – przypominająca o pacierzu, tata - podpatrzony na kolanach z różańcem. Miało to swoje znaczenie. Ale to za mało. Wiary się nie dziedziczy gotowej, trzeba czegoś jeszcze. By nie pozostać jak trzcina na wietrze ze swą wiarą - beztrosko, powierzchownie, pozornie. Taka niedorosła wiara skarłowacieje, a moze i wyparuje kiedyś.

Znasz przecież ludzi, którzy z poważną i jakże mądrą miną żyją albo tylko na pokaz, albo ci uśmiechnięci - wydaje im się, że używają w pełni życia i nie widzą, że się staczają.  Starczy pierwszy poważniejszy dramat życiowy – i budzą się nagle bezradni, szepczą  -  Boże, proszę, żebyś był, żebym znów w Ciebie umiał wierzyć! Bo dotąd wierzyli tylko w siebie, otoczyli się pozorami. A Bóg jest jeden, Jego tylko kochaj i szanuj – a będziesz umiał żyć.

Kto nie ma w nienawiści ... dziwnie brzmią te słowa. Ale przecież to jest Ewangelia.

Kto nie pójdzie dalej, niejako zostawi wiary z dziecięcych lat, nie zacznie budować dzień po dniu, jak się buduje dom – modlitwą ją umacniać, spowiedzią reperować, podpierać własnym czytanie Pisma św...    pogubi się i może nawet tego nie zauważy.

Już zostawmy to nierozsądne pytanie, które czasem się słyszy: kogo bardziej kochasz – mamusię czy tatusia? A tu - Pana Boga, czy własną matkę? Zostawmy, bo nie o taką rywalizację uczuć Jezusowi chodzi. Miłość od Boga pochodzi, w Nim ma swoje umocowanie i gwarancję - ta prawdziwa, zdolna przetrwać latami. Gdy jest zakorzeniona w Nim, nie zabraknie ci cierpliwości do chorej matki czy ojca. Starczy odpowiedzialności za drugiego człowika. Starczy ci sił do wiernej miłości do żony, mimo pokus tego świata – na wyciągnięcie ręki.

Taką wiarę trzeba budować jak dom, dzień po dniu. Czasem iść na wojnę z własnym ateizmem, lenistwem, czy grzechem, który do ciebie przyrósł i stał się wygodny. Czasem się przyznać trzeba, że sam nie dam rady, że wojny sam nie wygram i szukać wyjścia. Tak czy inaczej – wiara się sama nie ukorzeni i nie utrzyma, Bóg się w życie sam pchał nie będzie. Nie dlatego, że zbyt delikatny, ale po to dał nam rozum i wolność, byśmy budowali w sobie Boże życie, wrastali sercem w Boga, by następnie jak dorodne drzewo, z korzeniami sięgającymi źródła, umieć żyć i z bliskimi i ze sobą.

Dzisiaj tutaj w tej świętokrzyskiej bazylice są redemptoryści i wierni związani z pewną ważną postacią – kimś kto potrafił żyć.

Chcemy Bogu podziękować, za osobę sługi Bożego o. Bernarda Łubieńskiego – zakonnika, redemptorysty, legendarnego misjonarza. Zmarł 80 lat temu, spoczywa w kościele św. Klemensa na warszawskiej Woli. To postać piękna, a dla redemptorystów polskich ważna, bo jest wzorem prostej służby Bogu i gorliwego kaznodziei.

Za jego staraniem redemptoryści wrócili do Polski, po wypędzeniu ich na początku XIX w. Doczekał się pięknego rozwoju redemptorystów. Gdy umierał 80 lat temu – Prowincja zakonna miała już 5 placówek i razem z klerykami 290 członków. Dzieło to więc, któremu dał początek rozrosło się niezwykle i rośnie nadal także w naszych czasach... Niesione charyzmatem i wielkością ducha takich zakonników, jak o. Bernard Łubieński.

Prosimy więc Boga, jeśli taka jest Jego wola, by został ogłoszony błogosławionym, a do tego potrzebny jest cud uczyniony przez Boga za przyczyną sługi Bożego o. Bernarda.

Owszem, trzeba zadać pytania – czy o Bernard jest godny takiego zaszczytu, czy wystarczająco wielki, czy wiódł prawdziwie świątobliwe życie, czy przyciąga i buduje serca – czy może raczej odstrasza swą surowością, czy rozumie naszą ludzką dolę?

Oczywiście, z jednej strony był to człowiek zwyczajny, miał i swoje wady, jak wielu nadzwyczajnych ludzi. Wysoki, szczupły, o donośnym czystym głosie, którym cieszył się do starości, o regularnych rysach twarzy i żywych oczach. Odkąd zmogło go kalectwo, lekko pochylony z nieodłączną laską w ręku. Wcześniej prosty jak świeca. Nie ekscentryk, nie dziwak, nie typ rozegzaltowany, czy skłonny do fanatyzmu, ciasny pełen fobii, uprzedzeń i pretensji. Pogodnym usposobieniem, które odziedziczył, pozoskiwał sobie ludzi. Zażywał tabakę – wówczas najlepsze chyba panaceum na wszystkie nieżyty nosa i gardła. Ot, zwyczajny człowiek.

Bernard mając 9 lat wiedział, że będzie kapłanem. Został redemptorystą – zakonnikiem i misjonarzem. Całe życie zapracowany, choć niezbyt zdrowy, grzmiący na kazaniach, zawsze o lasce – kulawy misjonarz – tak go nazywano.

Surowy i wymagający kaznodzieja i kierownik duchowy, żarliwy i odważny, daleki od wyprzedawania za bezcen pozornej - łatwej religii. Co zdaje się być pokusą dla nas – kapłanów, probujących się odnaleźć w dzisiejszym świecie.

Czy nie odstraszał więc ludzi? Czy go chętnie słuchano. A czy i dzisiaj nie podziwiamy ludzi klarownych, wiernych przekonaniom, prawdziwie, do końca uczciwych? Ludzie słuchający o. Bernarda czuli, że ten wstrząsający sumieniami kaznodzieja ich rozumie i kocha. Że drży o ich zbawienie. Że ten kapłan traktuje ich problemy poważnie, że leży mu na sercu ich dobro.

Jakiż to wzór więc dla nas – duchownych! Bać się trzeba ludzi nijakich, zbyt miłych, zawsze uśmiechniętych, unikających trudnych spraw, szczerych rozmów. Prawda leczy – choć boli.

Szczególnie my kapłani, zakonnicy, misjonarze i rekolekcjoniści - winniśmy rozumieć słowa – kto nie ma w nienawiści oklasków ludzkich, podziwu, uznania ... Niech lepiej nie zabiera głosu w imieniu Boga. Jeśli nie jest gotów na odrzucenie, wyśmianie, policzkowanie z powodu Jezusa... Jeśli nie jest gotów na uczciwe niesienie krzyża praw Bożych... Niech nie zabiera głosu, by nie kłamać.

Gdy nam ciężko i źle, gdy krzyż cierpienia daje się we znaki – i to aż tak, że wątpić zaczynamy w Bożą miłość – dajmy szansę temu zakonnikowi – bogomódlcy, jak go nazywano.

Daj szansę pomocy temu słudze Bożemu, który choć twardy i surowy na ambonie – serce miał dobre, a wiarę niezłomną.

Gdy tracisz wiarę pośród uroków dnia codziennego, pozorów i ułudy. Wesprzyj się na nim.

Przekonani jesteśmy, że o. Bernard Łubieński, misjonarz, zakonnik – w pełni zasługuje na to, by stanąć obok innych świętych i błogosławionych redemptorystów – nie jako szacowny wprawdzie, ale martwy zabytek historyczny, lecz nasz niebieski orędownik i wspomożyciel.