Msza Św. 11.12.2011


        
Data: 11.12.2011
O. Jacek Salij OP. III Niedziela Adwentu.



Bracia i Siostry! Dzisiejszy fragment z proroka Izajasza jest jednym z nielicznych tekstów starotestamentalnych, które w Ewangeliach zostały skomentowane przez samego Pana Jezusa. Przypomnijmy sobie, jak to było; wydarzenie jest opisane w czwartym rozdziale Ewangelii Łukasza. Przyszedł Pan Jezus do synagogi w swoim rodzinnym Nazarecie, podano Mu wówczas księgę proroka Izajasza, On zaczął czytać ten właśnie fragment, który przed chwilą słyszeliśmy: „Duch Pański nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę, aby obwieszczać rok łaski u Pana”.

I od razu w pierwszym zdaniu swojego komentarza Pan Jezus wyjaśnił, że jest to proroctwo, które do Niego się odnosi. „Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli” – powiedział.

W proroctwie tym znajduje się podstawowe wyjaśnienie, dlaczego Jezusa nazywamy Chrystusem, czyli Namaszczonym. Syn Boży, przyjmując nasze człowieczeństwo, stał się Chrystusem, ponieważ przyszedł do nas namaszczony Duchem Świętym. Przypomnijmy krótko, kim jest Duch Święty. Otóż jest On trzecią Osobą Trójcy Świętej, jest osobową, jedną i tą samą Miłością, jaką Ojciec Przedwieczny miłuje swojego Syna i jaką Syn miłuje Ojca. To dlatego, że Ojca i Syna łączy jedna i ta sama, równa im w bóstwie Miłość, czyli Duch Święty, Oni Trzej są jednym i niepodzielnym Bogiem.

Adwent jest okresem oczekiwania na przyjście Pana. Spróbujmy spojrzeć na przychodzenie Pana do nas najgłębiej jak to możliwe, mianowicie w perspektywie prawdy Trójcy Świętej. Bo dopiero w tej perspektywie można zrozumieć zarówno to, że Syn Boży przyszedł do nas namaszczony Duchem Świętym, jak to, po co On do nas przychodzi. Przyszedł namaszczony Duchem Świętym to znaczy, że również w swoim człowieczeństwie przepełniony jest On tą samą, niestworzoną, boską Miłością, jaką kocha swojego Ojca i jaką przez Niego jest kochany. Tą Miłością przepełniony przeszedł przez całe swoje ludzkie życie, aż do oddania za nas swojego życia na krzyżu. Pomyślmy, bo to naprawdę niesamowite: że Syn Boży kocha nas tym samym Duchem Świętym, którym kocha swojego Ojca!

W perspektywie prawdy Trójcy Świętej można też jasno zobaczyć, po co Syn Boży do nas przychodzi. „Żeby zbawić swój lud od jego grzechów” (Mt 1,21) – tłumaczy Anioł Józefowi. Ale w prologu Ewangelii Jana powiedziano o wiele więcej: Wszystkim, którzy Go przyjmują, daje On moc, aby się stali dziećmi Bożymi – aby z Boga się narodzili (por. J 1,12n). Zatem Syn Boży przychodzi do nas nie tylko po to, żeby naprawić nasze zdeformowane przez grzech człowieczeństwo. On przychodzi do nas, żeby dać nam udział w swoim bóstwie i żeby wyprowadzić nas ponad nasz status stworzeń – żebyśmy byli już nie tylko stworzeniami Bożymi. On chce, żebyśmy byli przybranymi dziećmi samego Boga i Jego przyjaciółmi.

Ci, którzy świadomie czekali na Mesjasza, nie spodziewali się tego, że Bóg chce nas obdarzyć aż tak bardzo. Wyraźnie o tym mówi dzisiejsza Ewangelia. W obliczu tego wielkiego poruszenia duchowego, jakie dokonywało się za sprawą Jana Chrzciciela, pojawiły się całkiem poważne przypuszczenia, że to może on jest Mesjaszem. Wysłano więc do Jana poselstwo z zapytaniem: „Kto ty jesteś? Czy ty jesteś Mesjaszem?”

Jan z całą pokorą odpowiedział, że on jedynie przygotowuje drogę na przyjście Mesjasza i wskazał na dwie fundamentalne różnice, które sprawiają, że Mesjasz jest od niego niewyobrażalnie ważniejszy. Po pierwsze: „Ja, Jan, udzielam jedynie chrztu pokuty. Przyjmują go ode mnie ci wszyscy, którzy mają już dość życia nieliczącego się z Bożymi przykazaniami i postanawiają odtąd żyć naprawdę po Bożemu. Ale Ten, który idzie za mną, Mesjasz, jest mocniejszy ode mnie i On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem”.

Zatem Jan Chrzciciel z całą pokorą wyznaje, że nie jest w jego mocy obdarzać ludzi Duchem Świętym. Tylko Mesjasz, który jest cały namaszczony Duchem Świętym, ma moc chrzcić Duchem Świętym, czyli Ogniem Bożej miłości do człowieka – Ogniem, który realnie oczyszcza nas z naszych grzechów – i jeszcze więcej: czyni nas dziećmi Bożymi, uczestnikami Bożej natury.

Jeszcze z jednego powodu ten mocarz duchowy, jakim był Jan Chrzciciel, czuje się niegodny nawet rzemyk odwiązać u sandała Jezusa. Mianowicie Jezus przyszedł rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jeden lud Boży (por. J 11,52) i poślubić ten lud jako swoją Oblubienicę. Jan Chrzciciel czuje się ogromnie zaszczycony przez to, że wolno mu się uważać za przyjaciela Oblubieńca i w następujących słowach określa swój stosunek do Pana Jezusa: „Przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,29n). Jak widzimy, Jan Chrzciciel dobrze wiedział, komu przygotowuje drogę – że przygotowuje drogę nie dla mesjasza takich czy innych ludzkich oczekiwań, oczekiwań ekonomicznych czy politycznych, ale dla Mesjasza prawdziwego, którego sam Ojciec Przedwieczny nam dał, aby każdy, kto Jemu zawierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Wyznaczone mu przez samego Boga zadanie, żeby był poprzednikiem Mesjasza, Jan wypełnił wiernie aż do samego końca. Jak wiemy, Jan był poprzednikiem Mesjasza również w śmierci męczeńskiej. Starczyło mu odwagi, żeby pójść na dwór Heroda i przypomnieć mu, że królów przykazania Boże obowiązują tak samo, jak wszystkich innych, i że nawet królowi nie godzi się żyć z cudzą żoną. Za to dane prawu Bożemu świadectwo Jan został zamordowany. Święty Jan Chrzciciel jest drugim po Matce Najświętszej człowiekiem, który przez swoje życie przeszedł w idealnej wierności Bogu. Podobnie jak Maryja idealnie wypełniła posługę macierzyńską wobec Syna Bożego, tak samo Jan Chrzciciel idealnie wypełnił zadanie przygotowywania dróg na przyjście Mesjasza. Jan Chrzciciel, podobnie jak Maryja, całe swoje życie przeszedł w całkowitym oddaniu Panu Jezusowi.

Bracia i Siostry! Jeszcze jedno pytanie sobie postawmy: Dlaczego w okresie Adwentu Kościół tak często przypomina nam postać Jana Chrzciciela? Otóż w osobie Jana Chrzciciela Bóg odsłania nam logikę swojego przychodzenia do ludzi. Przecież nie dlatego Bóg wybrał go na poprzednika Mesjasza, że bez jego posługi Pan Jezus nie potrafiłby przekonać ludzi, że to On jest Mesjaszem. Bóg wybrał Jana, ażeby przygotował ludzi na przyjście Mesjasza, bo jest Jego wolą, ażebyśmy sobie wzajemnie pomagali w naszej drodze do zbawienia. W gruncie rzeczy każdy z nas, którzy wierzymy w Chrystusa, powinien być Janem Chrzcicielem dla tych ludzi, którym mogę albo nawet powinienem pomóc w ich drodze do wiary albo do pogłębienia się w wierze. Niestety, nieraz zapominamy o tym nawet w stosunku do rodzonych dzieci. Jeżeli dzisiaj tak często się zdarza, ze dzieci rodziców wierzących są ludźmi niewierzącymi, to nieraz jest tak dlatego, że rodzice zaniedbali wobec własnych dzieci obowiązków Jana Chrzciciela – że zaniedbali rzetelnego przygotowania swoich dzieci na przyjście Pana.

Z drugiej strony, pamiętajmy o tym, że swoich Janów Chrzcicieli Bóg nieraz wysyła również do mnie, człowieka wierzącego. Przychodzą oni do mnie wprost albo pośrednio z jakimś przekazem, żebym swoją wiarę ożywił, wrócił do pierwszej gorliwości, wyprostował moje duchowe ścieżki. Warto pamiętać o tym, że w czasach Pana Jezusa wielu z tych, którzy mieli w Niego uwierzyć, przedtem przejęło się głoszonym przez Jana wezwaniem do nawrócenia. Z kolei wielu tych, którzy mieli Go odrzucić, przedtem odrzuciło Jana Chrzciciela. Zarówno przyjęcie, jak i odrzucenie Jezusa Chrystusa zaczyna się zazwyczaj od decyzji przyjęcia lub odrzucenia wezwania, ażeby przygotować drogi dla Pana.

Bracia i Siostry! Na koniec dwa słowa na temat szczególnie ważnego aktu przygotowania na przyjście Pana. Dzisiejsza msza święta zaczęła się od słów apostoła Pawła: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!” (Flp 4,4). Otóż nie znajdziemy prawdziwej radości tam, gdzie króluje zło i grzech. Nie znajdą prawdziwej radości ludzie, którzy kierują się nieuporządkowaną miłością samych siebie.

Ludzie, którzy pod wpływem kazań Jana Chrzciciela wyznawali nad Jordanem swoje grzechy i błagali Boga o miłosierdzie, nie tylko przygotowywali się w ten sposób na przyjście Pana. Oni, porzucając swoje grzechy, odzyskiwali radość, napełniali się prawdziwą radością – i w ten sposób stawali się podatni na spotkanie z przychodzącym Zbawicielem i usłyszenie Jego Ewangelii. Dlatego dzisiaj, kiedy już tylko dwa tygodnie dzieli nas od świąt Bożego Narodzenia, życzmy sobie nawzajem prawdziwej radości. Tej radości, która idzie w ślad za porzuceniem grzechu; tej radości, której będzie w nas tym więcej, im większa będzie w nas tęsknota za tym, żeby Panu Bogu powierzyć się całkowicie i bez reszty. „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!”. Amen.