Msza Św. 08.07.2012


ks. Tadeusz Huk. XIV Niedziela Zwykła.



Drodzy radiosłuchacze, chorzy i cierpiący, uwięzieni,

Jedną z wielkich trosk dzisiejszego Kościoła jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jak głosić Jezusa, aby mógł być rozpoznany przez współczesnego człowieka? Stajemy jako chrześcijanie wobec świata, który wierzy w to co zewnętrzne, potężne i skuteczne. Nie jest łatwo rozpoznać Jezusa w świecie kolorowych reklam i natłoku informacji. Ewangelia, którą przed chwilą usłyszeliśmy pokazuje, że nigdy nie było łatwo rozpoznać Jezusa. Nawet ci pośród, których żył przez 30 lat poprzestają na tym co zewnętrzne. Mogą podać dokładne dane Jego ziemskiego życia: imię, zawód, rodziców, rodzeństwo. Żyjąc na co dzień w tak bliskiej obecności, spotykając się z Jezusem twarzą w twarz, wiedzą wszystko o Jezusie według ciała, ale nie poznają prawdziwego Jezusa według Ducha.

Okazuje się, że moc Boga ukryta w ciele Jezusa zostaje narażona na niezrozumienie i odrzucenie. Nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć chociaż Ewangelia wyraźnie to podkreśla. Bo nie jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację Jezusa Boga i Człowieka zarazem. Boskość ograniczona przez ludzkie człowieczeństwo jakby dojrzewa, przebija się na zewnątrz z wielkim trudem pomimo, że wspierana jest wieloma cudami.

Przebijanie się boskości w Jezusie widać w dzisiaj czytanym fragmencie Ewangelii jakby z dwóch stron. Od zewnątrz przebijać się ona musi przez powątpiewanie ludzi, którzy widzą w Nim tylko cieślę. Natomiast od wewnątrz objawia się w zdziwieniu Jezusa z powodu niedowiarstwa współziomków.

Popatrzmy na zdziwienie Jezusa. Był z tymi ludźmi przez trzydzieści lat. Nie trzeba specjalnych zdolności, żeby wyobrazić Go sobie bawiącego się z rówieśnikami między lepiankami Nazaretu i przysłuchującego się rozmowom starszych. Znał bardzo dobrze ich tęsknotę za lepszym życiem i za Mesjaszem, który uzdrowi ten świat. Tak więc Jezus znał i podzielał ich marzenia o lepszym świecie. A kiedy teraz przychodzi i zapewnia ich o tym, że ich marzenia właśnie się spełniają, oni Mu nie wierzą. Widzą w Nim tylko cieślę, syna i brata – jednego ze swoich. A jako taki nie może im nic nowego i ważnego powiedzieć. Nie pomagają w przełamaniu tej bariery cuda, które czyni, ani nie pomaga pełen mądrości sposób wyrażania się Jezusa. Jest to wszystko dla nich niezwykłe, ale Jezus pozostaje dla nich tylko miejscowym cieślą. Tymczasem Jezus mówi im o tym, co jest dla Niego oczywiste, co usłyszał od Ojca. Stąd Jego zdziwienie.

A my dzisiaj, czy nie przeżywamy podobnych doświadczeń. Zmaganie się tego, co boskie z tym co ludzkie jest obecne w każdym z nas. Przede wszystkim każdy z nas staje przed dramatem rozpoznania w sobie samym tego co ludzkie, a co pochodzi w nas od Boga. Co jest wskazówką z Nieba a co pokusą. Uczymy się tego rozeznawania przez całe życie. Uczymy się na własnych błędach i na sukcesach. Uczymy się od innych, od naszych bliskich i od osób kochanych.

Ale każdy z nas ma ten sam problem w rozpoznaniu tego co jest boskie w innych osobach. Oni także błądzą a przede wszystkim skrywają przed nami swój duchowy wymiar w swoim ciele, swojej psychice i zasłaniają go przed nami swoimi grzechami. Jakże trudno jest nam dostrzec dobre dążenia w drugim człowieku. Włączając telewizor, czytając gazety, rozmawiając w pracy lub w domu wymieniamy się przeważnie złymi wiadomościami o innych. Tak jakby dobro było nudne albo niewarte wspomnienia. Albo jakby dobra wcale nie było. Każdy z nas jest także narażony na niezrozumienie i odrzucenie przez innych. To wszystko, co nosimy w sobie jako bezcenny skarb może przez innych być nie rozpoznane i nie przyjęte. Odrzucenie przez innych ludzi dobra, które staramy się im przekazać może mieć różne powody. Jednym może być ich bezczelność i zatwardziałość, jak mówi czytany dziś prorok Ezechiel. Wolność człowieka sprawia, że każdy z nas może przyjąć a może też odrzucić prawdę o tym, że jest dzieckiem Boga. Że w Jezusie jest także bratem Boga. Oczywiście człowiek ma wpisane w swoją wolność prawo do wątpliwości i prawo do poszukiwań. Ale prorok Ezechiel mówi o takim odrzuceniu, które z góry neguje wszystko co dotyczy spraw Boga. Neguje wszystko co staje na drodze w dążeniu do zaspokajania chwilowych przyjemności i ludzkich ambicji. Na końcu tej drogi Krzyż staje się przedmiotem niewygodnym, bo inne przedmioty są bardziej atrakcyjne i wydają się gwarantować szczęście łatwe i szybkie do osiągnięcia. Wierzący w Boga stają się wyśmiewanymi cudakami, którzy powinni zostać pozbawieni swoich praw obywatelskich, bo ich poglądy nie pasują do nowoczesnej demokracji.

Kiedy myślimy o tym odrzuceniu trzeba także pomyśleć o naszym świadectwie ludzi wierzących. Przecież często my sami zasłaniamy prawdziwe oblicze Boga. Wytknął to nam Mahatma Gandhi. Mimo że nie był chrześcijaninem, ciągle „spoglądał” na Jezusa. Jako Hindus był jednym z tych niewielu, którzy zrozumieli dzieło i charakter Zbawiciela, pojęli je nie tylko w teorii, ale i praktyce życia. Gandhi obserwując chrześcijan, ze smutkiem powiedział: „Chrystus — tak, chrześcijanie — nie”. Jest to naszym dramatem. Szczególnie w stosunku do najbliższych, do tych z którymi dzielimy codzienne życie. W warunkach tej bliskości nic się nie da ukryć. Niczego nie da się udawać. Każda nieszczerość zostaje natychmiast uchwycona. Każdy błąd i każdy grzech jest bolesną przeszkodą, utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia ukazanie tego, że jesteśmy dziećmi Boga. Dziwimy się dlaczego inni Boga odrzucają. Niezrozumienie i odrzucenie Jezusa trwa. Każdy z nas ma w tym swój udział. Jakiś udział mieli nawet Ci wszyscy, których uznajemy za świętych.

Odrzucanie przez innych ludzi naszego świadectwa o Bogu jest wpisane także w nasze dorastanie w wierze. Taka jest Boża pedagogia. Widzimy to na przykładzie św. Pawła. Mimo jego błagalnego wołania, nie zostaje zabrany oścień nękający jego ciało, aby dzięki temu okazała się moc Boga. A bliższa naszym czasom św. Siostra Faustyna przeżywa trudne chwile próby. Tak o tym pisze w Dzienniczku: „ W pewnym dniu jedna z Matek tak się na mnie zagniewała i tak mnie upokarzała, ze już myślałam, że tego nie zniosę. Mówiła mi: dziwaczko, histeryczko, wizjonerko, wynoś mi się z pokoju, niech nie znam Siostry. Sypało się na moją głowę wszystko co się dało. Kiedy przyszłam do celi, padłam na twarz przed krzyżem i spojrzałam na Jezusa, a nie mogłam wymówić już ani jednego słowa… zaczęły mi przychodzić myśli zniechęcenia: za wierność i szczerość masz nagrodę. Jak można być szczerą, kiedy jest się tak niezrozumianą. Jezu, Jezu już nie mogę. Upadłam znowu na ziemię pod tym ciężarem i pot wystąpił na mnie, i lęk zaczął mnie ogarniać. Nie mam się na kim wewnętrznie oprzeć. Wtem usłyszałam głos w mojej duszy: Nie lękaj się , ja jestem z tobą” ( Dz 129). Prawdziwa moc duchowa poddawana jest próbom i przeciwnościom. Jest to cena, którą duch ludzki ponosi za swoją wolność. W naszej relacji z Bogiem nie może być żadnej łatwizny. Wolny duch człowieka stworzony na Boże podobieństwo jest zdolny podjąć miłość w wolności. A to wymaga ofiary i próby. Nic nie dzieje się może się stać samo. Dlatego są tak ważne próby na naszych drogach religijnego życia, żeby nasz wybór mógł być dokonany w naszej wolności. Zmaganie naszej duszy z naszym ciałem nie jest więc chaotyczną ani tym bardziej beznadziejną szarpaniną. To jest walka z naszą pychą, egoizmem. To ciągłe oczyszczanie starego, grzesznego człowieka, aby mógł się w nas uformować człowiek nowy na podobieństwo Chrystusa. To nie jest objaw naszej słabości a wręcz przeciwnie jest to dowód na obecność w nas mocy Ducha, którego otrzymaliśmy.

Tym darem Bożej mocy chcemy się dzielić z innymi. Ten Głos słyszany w nas nie jest głosem przeznaczonym dla nas samych. Stąd tak boleśnie odczuwamy niemożność duchowego porozumienia się z innymi ludźmi, szczególnie jeśli dotyczy to naszych bliskich. Doświadczamy tego dramatu w naszym życiu. Nie możemy jednak zamilknąć. Zdając sobie sprawę ze wszystkich własnych braków i ograniczeń nie możemy nie mówić o dobrym Bogu, którego obecność jest dla nas oczywista. Nie możemy milczeć.

Jezus jest nieustannie przy nas. Jest wtedy, gdy przyjmujemy ubogich, bo to co czynimy jednemu z tych małych to tak jakbyśmy Jemu czynili. Jest tam, gdzie dwaj, albo trzej gromadzą się w Jego imię. A nade wszystko jest rozpoznany wtedy, gdy łamie dla Chleb i karmi nas swoim Najświętszym Ciałem. Pragnie abyśmy mocni jego Duchem dawali dobre świadectwo o jego obecności w naszym codziennym życiu. Bóg nie oczekuje od nas sukcesu nawrócenia innych, ale posyła nas byśmy sobie nawzajem przypominali, że: „Tak mówi Pan Bóg”.