Msza Św. 05.01.2014

Ks. Piotr Pawlukiewicz. II Niedziela po Bożym Narodzeniu.


Dzisiejsza Ewangelia opisuje językiem filozofii i teologii te wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w Betlejem i w Nazarecie przed dwoma tysiącami lat, a które były przedmiotem naszej duchowej refleksji w ciągu ostatnich tygodni Adwentu i okresu Bożego Narodzenia. W pierwszych zdaniach Ewangelii spisanej przez św. Jana Apostoła nie znajdziemy takich określeń jak stajnia, pasterze, pieluszki. Ujmuje ona bowiem prawdę o Narodzeniu się Syna Bożego w perspektywie zbawienia całego świata i każdego człowieka w dziejach ludzkości. Nikt z nas nie brał udziału w tamtych historycznych wydarzeniach, stając u boku Maryi i Józefa. Natomiast każdy z nas, każdego dnia wezwany jest na bitwę sił światłości ze światem demonów, kłamstwa i śmierci. Mamy wybierać pomiędzy światłością i ciemnością dokładnie tak samo, jak ci, którzy przed wiekami przyjmowali czy odrzucali przychodzącego Syna Bożego.

Mogło by się wydawać, że to całkiem proste odróżniać dobro od zła. Że są to światy tak bardzo różne od siebie i tak bardzo odległe, że nikt nie będzie miał problemu z właściwym wyborem. A jednak szatan jest tak świetnym parodystą i imitatorem Pana Boga, że w wielu przypadkach udaje mu się ciemność przedstawiać jako blask światła. Ileż to ludzi brnęło w mieliznę duchowej śmierci z niepodważalnym subiektywnym przekonaniem, że kieruje nimi blask prawdy i życia. Pewien pan, mąż i ojciec rodziny, zakochał się w koleżance z pracy i zostawił dla niej żonę i dzieci. Jak potem opowiadał mi, czuł się przy nowej towarzyszce życia, jak nowonarodzony. Z powrotem chciało mu się żyć, pracować nad sobą, chodzić na spacery, tańczyć, szykować nowe mieszkanie, stosować radykalną dietę. Wszystko do dnia kiedy badania wykryły u niego chorobę Altzhaimera.. W ciągu kolejnych tygodni nowa towarzyszka życia dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie widzi się w roli pielęgniarki i poradziła mu, by może powrócił do żony. Wspominał mi potem ów mężczyzna: Proszę księdza, łuski spadły mi z oczu. Jak to bolało. Wróciłem do żony, do dzieci. Przyjęli mnie z miłością. Bez upominania. Moja żona i dzieci okazali się być moimi wspaniałymi przyjaciółmi. A ja tak byłem zaślepiony, tak otumaniony. Że coś takiego może stać się z człowiekiem, uchodzącym w otoczeniu za inteligentnego, światłego i rozsądnego.

Drodzy Bracia i Siostry. Każdy człowiek na ziemi musi liczyć się z tym, że moce ciemności sprytnie będą próbowały wciągnąć go w świat diabelskiej iluzji. Będą próbowały opanować nasze emocje, nasze myślenie, patrzenie na rzeczywistość. Ks. Tischner określał taki stan uśpienia człowieka słowami ktoś mi myśli. Wydaje się wtedy, że moje oceny i poglądy są jak najbardziej moimi własnymi przekonaniami, kiedy w rzeczywistości zostały mi  podrzucone czy wtopione w moje postrzeganie świata, Boga i siebie samego. Trzeba mocno podkreślić, że każdy człowiek, nawet ten najbardziej inteligentny jest bezradny wobec przebiegłości złego ducha. Uratować nas może przed nim jedynie Bóg i Jego potęga. Dlatego musimy powierzać nasze sprawy Jego mądrości. Jest w Piśmie Świętym takie zdanie:  Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26). Wiele osób rozumie przytoczone słowa Biblii w ten sposób, że kiedy przychodzą na człowieka chwile duchowej niemocy, to wtedy wkracza do akcji Duch Św. i przedstawia nasze sprawy Bogu Ojcu. Tymczasem prawda jest taka, że my w ogóle nie potrafimy sami z siebie się modlić. Nie wiemy, o co prosić, bo nie potrafimy rozróżnić, co jest dla nas dobre a co złe. Ktoś zachorował i modli się o szybki powrót do zdrowia. Wszystko wydaje się być jak najbardziej słuszne. Ale człowiek ten nie wie, że ta choroba to ostatnia szansa na zbawienie jego duszy jego, bądź kogoś ze jego bliskich. Możemy modlić się o zdanie na studia, o dobrą pracę. Wszystko to wydaje się być jak najbardziej na miejscu, ale ich spełnienie może zaszkodzić nam bardzo mocno. Czy pamiętacie, Drodzy Bracia i Siostry, jak chorowaliśmy w dzieciństwie i szliśmy z mamą do lekarza? Wchodziliśmy do gabinetu i choć byliśmy w tym spotkaniu najważniejszą osobą to praktycznie nie odzywaliśmy się ani słowem. To mama mówiła w naszym imieniu. Ona informowała lekarza o objawach choroby, o naszych przebytych kuracjach, o uczuleniach, o tym jakie leki przyjmowaliśmy do tej pory. Może tylko na zakończenie lekarz zwracał się do nas z pocieszającymi słowami: nie martw się, niedługo będziesz zdrowy.

Światło prawdy jest darem od Boga. To światło jest życiem, jest rzeczywistością Boga samego. Jest Jego Mądrością. O niej też wspominają dzisiejsze czytania. Trudno to zmierzyć, brak bowiem jasnych kryteriów mówiących kto jest mądry, a kto tylko takiego udaje.  Jezus wychwalał swego Ojca za to, że wielkie tajemnice dał pojąć i zrozumieć prostaczkom. W jednym z wywiadów Krzysztof Zanussi powiedział: „Wyrażam nieustannie sprzeciw i rozczarowanie siłami czystego intelektu. To jest bilard, w który w pewnym stopniu i ja umiem grać. Natomiast czasem mądrość prostej kobiety wiejskiej zdumiewa mnie, ona widzi na wskroś czego my nie dostrzegamy.” Parę lat temu jechała pociągiem do Tarnowa  prosta staruszka w białej chustce na głowie. W ręku trzymała różaniec i po cichutku szeptała słowa modlitwy. Naprzeciwko niej usiadł młody mężczyzna i ośmielony wypitym alkoholem zaczepnie powiedział: „Po co ty, babciu, te modlitwy klepiesz? Zobacz, ja się nie modlę a zdrowy jestem, silny jestem”. Na co kobieta odpowiedziała: „ja też mam w domu takiego jednego co różańca nie odmawia i zdrowy jest i silny jest. Mam takiego w swoim chlewie. Tylko, że go w piątek do skupu odwożę.” Zdrowy i silny młodzieniec w jednym momencie stracił ochotę do prowadzenia filozoficznej rozprawy ze starszą panią.

Mądrość to wielki dar od Boga dla człowieka. Zaskakujące jest to, że nie wielu jest tak mądrych, żeby prosić o Boga o mądrość. Chętnie deklarujemy, że brak nam pieniędzy, zdrowia, czasu, ale rzadko kto narzeka, że brakuje mu mądrości. Kiedyś jeden ksiądz, na początku rekolekcji dla młodzieży powiedział: uprzejmie proszę by osoby niemądre opuściły kościół. Nie ruszył się nikt. Pozostaje ciągle nasuwające się pytanie: skoro jesteśmy tacy mądrzy, to skąd tyle głupstw dzieje się w naszym świecie? Różne można by przedstawiać kryteria mądrości. Jak już wspominałem na pewno nie jest nią teoretyczna wiedza, umiejętność żonglowania pojęciami. Na pewno jednym z przejawów mądrości jest umiejętność wykorzystywania błędów przez nas popełnianych do osiągnięcia jakiegoś dobra. Człowiek mądry i pokorny gdy popełni jakiś błąd, nie rozpacza, nie wpada w jakąś beznadziejność, ale zastanawia się, co jeszcze dobrego da się z tego uratować. Tak często czyni Bóg. Często wykorzystuje słabość ludzką, by budować na niej autentyczną świętość człowieka. O tym pisał św. Paweł w zdaniu pozornie sprzecznym: Ilekroć niedomagam tylekroć jestem mocny. W pewnym kościele, podczas mszy świętej kaznodzieja oparł swoją refleksję homiletyczną o fragment księgi Rodzaju opisujący historię Kaina i Abla. Niestety zaraz na początku kazania pomylił się i powiedział, że to Abel zabił Kaina. Ta myśl została jeszcze kilka razy powtórzona na ambonie gdzie mówca informował słuchaczy jak to Abel morderca pozbawił życia poczciwego Kaina. Zaraz po zakończeniu Eucharystii przyszedł do zakrystii pewien pan i z wielkim poruszeniem i sporymi emocjami zwrócił się do kaznodziei: „Proszę księdza, to kazanie mnie nawróciło. Teraz otworzyły mi się oczy. Muszę koniecznie zacząć czytać Biblię, więcej nad nią medytować. Księdza kazanie pokazało mi, jakim jestem ignorantem w sprawach Bożych. Zawsze mi wydawało, że to Kain zabił Abla, a ksiądz wyjaśnił mi, że było odwrotnie.” Historia może i zabawna, ale bardzo pouczająca.

Wracając do tematu światła i ciemności to usłyszałem kiedyś ciekawe porównanie i wyjaśnienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej - o ile tę boską rzeczywistość w ogóle można jakoś wyjaśnić. Mianowicie Ojciec jest SŁOŃCEM. Duch Święty ŚWIATŁEM. A Syn Boży ZWIERCIADŁEM. Krzyż jest młotem, co rozbija zwierciadło na niezliczoną ilość malutkich lusterek. Każdy chrześcijanin na świecie otrzymuje jedno takie lustereczko, aby ukazywał światu blask Chrystusa pochodzący od Ojca w Duchu świętym. Ten obraz przypomina nam o powszechnym powołaniu wszystkich chrześcijan do głoszenia Ewangelii. Każdy ma to czynić na swój sposób. Inaczej ksiądz, inaczej zakonnik, inaczej ludzie świeccy. Jednak wszelkie głoszenie ma jeden wspólny fundament. Wspomniał o nim św. Paweł pisząc w przeczytanym dzisiaj fragmencie listu do Efezjan: nie zaprzestaję dziękczynienia. Właśniepostawa dziękczynienia i wdzięczności Bogu za wszystko jest znakiem rozpoznawczym prawdziwego ucznia Chrystusa. Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować fragmenty szokującego – nie boję się użyć tego słowa – testamentu Bernadetty Soubirous.

Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam

nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałem

pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe

zmęczenie... dziękuje Ci, Jezu.

Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to,

że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję

i za moją głupotę, dziękuję Ci

Dziękuję, Ci ponieważ gdybym było na ziemi dziecko

o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś

je wybrała...

Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do

niczego, dziękuję..., za sarkazmy matki mistrzyni, jej

głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za

chleb upokorzenia... dziękuję.

Dziękuję, za to, że byłam Bernadetą, której grożono

więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko...

tą Barnadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili

sobie: "To ta ma być Bernadetą, którą ludzie oglądali

jak rzadkie zwierzę?"

Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu

mi wad, tak że inne siostry mówiły: "Jak to dobrze, że

że nie jestem Bernadetą".

Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące...,

za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje

spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe

ostre bóle... dziękuję Ci, mój Boże.


Za wszystko Bogu dziękujcie,
powtórzy św. Paweł w Liście do Tesaloniczan. To jest znak życia w mądrości i w świetle. Wdzięczność. Oby jej nie zabrakło w naszych rozmowach, modlitwach w naszej codziennej postawie w Nowym Roku i całym naszym życiu.


Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam

nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałem

pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe

zmęczenie... dziękuje Ci, Jezu.

Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to,

że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję

i za moją głupotę, dziękuję Ci

Dziękuję, Ci ponieważ gdybym było na ziemi dziecko

o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś

je wybrała...

Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu

mi wad, tak że inne siostry mówiły: "Jak to dobrze, że

że nie jestem Bernadetą".

Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące...,

za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje

spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe

ostre bóle... dziękuję Ci, mój Boże.