Ks. Piotr Pawlukiewicz. Uroczystość Wniebowzięcia NMP.
Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów Dzienniczka świętej siostry Faustyny Kowalskiej jest niewątpliwie opis piekła. Od dziesięcioleci ta przejmująca wizja wielkiej mistyczki z mocą przemawia do każdego czytelnika jej duchowych zapisków. Nie raz zdarzyło mi się, że ktoś w rozmowie przywoływał ten obraz męki dusz potępionych, wyznając zazwyczaj, iż słowa te poruszyły go do głębi. Ciekawym wydaje się jednak fakt, że kiedy wspominałem, iż św. Faustyna miała też – opisaną w Dzienniczku - wizję nieba i wiecznej szczęśliwości, wielu moich rozmówców przyznawało się, że jakoś nie zwróciło na ten fragment szczególnej uwagi. Niewątpliwie próbom bardziej sugestywnego przedstawienia niebiańskiego świata przeciwstawiają się słowa zawarte w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian: ani oko nie wiedziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Może z tego też powodu – co zauważył już św. Jan Chryzostom – nawet Jezus częściej wspominał o piekle niż o niebie. Podejmuję powyższe zagadnienie dlatego, że dzisiejsza Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny stanie się dla nas autentycznie radosnym, osobistym świętem, o ile słowo niebo będzie w naszym życiu duchowym czymś więcej niż tylko ważnym pojęciem teologicznym. Gdy będzie określało jak najbardziej konkretny, upragniony cel naszej wewnętrznej pracy. Naprawdę przeżyjemy Wniebowzięcie NMP wtedy, kiedy dotrze do nas prawda, że to niepojęte wywyższenie prostej kobiety z Nazaretu, może stać się w jakimś stopniu udziałem każdego z nas. Dlatego dziś powinniśmy zadać sobie pytanie: czy naprawdę fascynuje mnie niebo? Czy rzeczywiście oczekuję go z wielkim pragnieniem serca? W jednej z piosenek znanego, polskiego zespołu, autor słów, pisząc właśnie o niebie, wyznał:
Więc mi wybaczcie proszę myśl grzeszną
którą powiedzieć tutaj aż trudno
że mi tam wcale jeszcze nie spieszno
tam gdzie jest równie pięknie co nudno
Czy taka opinia, nie jest przypadkiem skrytym poglądem całkiem sporej części chrześcijan? Jakie jest to niebo? Co będziemy tam robić przez całą wieczność? Od uzyskania prawidłowych odpowiedzi na te pytania zależeć może jakość całego naszego duchowego życia. Natomiast każde zafałszowanie, skrzywienie obrazu naszej wieczności we wspólnocie zbawionych, może bardzo osłabić nasze zmagania o świętość. Pewien młody chłopiec, bardzo silnie motywowany przez mamę i babcię, należał do parafialnej scholki, którą twardą ręką prowadziła emerytowana nauczycielka muzyki, pani Helena. Kiedy usłyszał na kazaniu, że w niebie będziemy wiecznie wielbić Boga pieśnią chwały, powiedział mocno przerażony: miliardy lat śpiewu z panią Heleną? To ja nie chcę iść do nieba.
Przyjmując z pokorą cytowane już słowa z Pierwszego listu św. Pawła do Koryntian, mówiące o nieprzekraczalnej barierze poznania nieba zmysłami i ludzkim rozumem, zapytajmy jednak nieco zuchwale: jaka jest ta niebiańska kraina? A przynajmniej poszukajmy wokół nas obrazów, które choćby w najmniejszym stopniu mogły ją nam przybliżyć. Zdarza się, że ktoś podczas górskiej wędrówki wchodzi na szczyt i podziwiając cudowny widok, wypowiada słowa: to jest naprawdę pejzaż jak z nieba. Ktoś inny słuchając dzieła wybitnego kompozytora, także może zapewniać, że ta muzyka przeniosła go w pozaziemski świat. Myślę jednak, że są sytuacje, mają miejsce takie wydarzenia, które jeszcze mocniej pozwalają doświadczyć choćby namiastki nieba. Zapewne niejedna z matek, niejeden z ojców płakał ze szczęścia, gdy lekarz w szpitalu zapewnił, że zagrażająca życiu dziecka choroba ustąpiła, że operacja się udała. Pamiętacie, jak na szpitalnym łóżku tuliliście swego synka czy córeczkę? Istotą nieba będzie nie jakaś nieprawdopodobna przestrzeń i jej wystrój, ale głębokie, czyste, relacje osobowe. Pierw z Bogiem w Trójcy jedynym, a potem z całą rzeszą zbawionych. Relacje wolne od udawania, nieszczerości, egoizmu. Takie momenty bliskości i jedności zdarzają się w życiu wielu ludzi bardzo rzadko, przy wyjątkowych okazjach. Znam wiele małżeństw, gdzie mąż, żona, dzieci to naprawdę dobrzy ludzie, a jednak tak bardzo cierpią z powodu braku wzajemnego porozumienia. Starają się to zmienić, ale ciągle każdy z nich pozostaje niejako w swoim świecie. Niekiedy taka separacja jest wynikiem wyolbrzymionych, nierealnych oczekiwań, jakie ktoś pokładał w małżeństwie. Jakże często niejedna kobieta, stawała na ślubnym kobiercu z nadzieją jakiegoś wręcz osobowego stopienia się ze swoim wybranym w małżeńskim życiu. A takie pełne zjednoczenie myśli, uczuć, woli nie jest na ziemi możliwe, zwłaszcza przez wiele lat wspólnego życia. Podobnie dla ogromnej rzeszy naprawdę religijnych ludzi Bóg ciągle pozostaje Bogiem z daleka. Stwórcę i Jego Królestwo oglądają oni jakby w zwierciadle wiary, sakramentów, Biblii. W niebie wszystkie te znaki, słowa będą już niepotrzebne. Spojrzymy Bogu w oczy, będziemy już bez zasłony poznawać Go bez końca. Patrząc na innych ludzi oczami Chrystusa dostrzeżemy w nich oszałamiające piękno i dobroć. Tak więc niebo jest niesamowitą perspektywą, dla tych, którzy mozolnie budują w sobie i wokół siebie, w swoich rodzinach, środowiskach relacje miłości, dialogu, porozumienia.
Jedną z podstawowych zasad umożliwiających odnalezienie drogi do nieba jest odróżnianie rzeczy ważnych od mniej istotnych, a z tym ludzie mają po grzechu pierworodnym spore kłopoty. Mężczyzna, który zdradził żonę przekonuje ją, że owszem, to było nie fair, ale nie ma tu co tragizować. Ten sam pan traci humor na kilka dni, kiedy nieznany sprawca zarysuje mu na parkingu samochód. Nieobecność na eucharystycznej uczcie, na którą swoje dzieci zaprasza sam Bóg, niektórzy usprawiedliwiają lekkim stwierdzeniem po prostu nie miałem czasu. Natomiast gdy zapomną wyprowadzić psa na spacer potrafią tulić się do zwierzaka powtarzając niedobry pan, niedobry, zapomniał o pieseczku. Szatan chce nas powstrzymać w naszej wędrówce do domu Ojca przykuwając nasz wzrok, nasze emocje, nasze pragnienia do spraw doczesnych. Pamiętam, jak na rekolekcjach do studentów w Warszawie O. Jacek Salij powiedział rzecz zdumiewającą. Mianowicie, że szatan na pustyni nie kusił Jezusa do złego, ale do dobrego. Mniej więcej przedstawił on Chrystusowi taką propozycję: Panie Jezu, popatrz ile tu na ziemi ludzi biednych, chorych, bezdomnych i nieszczęśliwych. Nakarm ich, ulecz, daj im pokój serca i radość. A oni Cię będą za to bardzo kochać. A po co Ci ta męka, po co krzyż i tyle bólu? Czy Jezus mógł napełnić serca ludzi ziemskim szczęściem, dać wszystkim jedzenie, zdrowie, zapewnić pokój na świecie? Ależ oczywiście, że mógł. Ale szatanowi powiedział „idź precz”. Bo On przyszedł nie po to, by naprawiać skażoną grzechem ziemię. By nasz ziemski świat cerować, łatać, sztukować. Jezus wszystko czyni nowe. Przyszedł, by wprowadzić nas do domu Ojca. Do Nieba.
Jak Bóg pragnie nas zabezpieczyć przed pokusą szatana? Jak chce nas zmotywować do nieustannego podejmowania wędrówki do domu Ojca? Chce to uczynić, dając nam wielkie, nieskończone pragnienia. Z jednej strony można je postrzegać jako przekleństwo. Nie możemy się od nich uwolnić, a one ciągle są nie do zrealizowania. Gerard May napisał kiedyś, że w każdym z nas tkwi pragnienie, w miejscu, które nazywamy sercem. Urodziliśmy się z nim, ono nigdy nie jest zaspokojone ani nigdy nie umiera. Nasza tożsamość, przyczyna naszego istnienia, tkwi właśnie w tym pragnieniu. Może jeszcze raz posłużę się przykładem. Gdyby ktoś patrzył na niemowlę w łonie matki, a – załóżmy – nie wiedział, że za kilka miesięcy nastąpi poród, mógłby być zadziwiony. Bo po co dziecku usta, po co nos, płuca skoro dostaje tlen przez pępowinę? Po co mu nogi? Na jakie wędrówki, skoro leży sobie malutki w brzuchu mamusi? W rzeczywistości nikt nie ma kłopotów z udzieleniem odpowiedzi na postawione pytania. W dziecku kształtują się narządy, które będą mu potrzebne w nowym życiu, w nowym świecie, poza łonem matki. To samo Bóg zrobił z wszystkimi ludźmi. Dał nam coś, czego na tej ziemi nigdy nie zaspokoimy, co jest przeznaczone na nowe życie w niebie. Dał pragnienie pełnej miłości i pełnej jedności. I te nieskończone pragnienia mają w Bożym zamyśle rozbijać nasze iluzje, że tu na ziemi zbudujemy sobie raj. Bogu dzięki, że ciągle nam czegoś brakuje, że świat nas rozczarowuje, bo to ten niepokój popycha nas, by iść dalej.
W Uroczystość Wniebowzięcia NMP kierujemy naszą myśl ku niebu, ale nie wolno nam zapomnieć, że jeszcze bardziej ważnym dla nas tematem jest nasza droga do życia w chwale. Pierwszym pielgrzymem – obok Jezusa oczywiście - który dotarł aż przed tron Boga jest Maryja. Jej wiara, czystość, pokora i posłuszeństwo Duchowi Świętemu, to wszystko otworzyło Jej bramy nieba. Nie była spłoszoną dziewczynką, pragnącą uciec przed wszystkimi i schować się przed światem ze swoją tajemnicą. Zaraz po poczęciu z Ducha św. poszła z pośpiechem w góry. Tam dzieliła się z Elżbietą, z Zachariaszem swoją radością, swoim wybraniem. Droga do nieba to codzienność, to zmaganie się o każdą godzinę, o każdy poranek, wieczór, by spełniły się w nich dzieła Boże.
Niebo jest otwarte dla tych, którzy mocno stąpają po ziemi. Dziś w bazylice św. Krzyża w tej eucharystii uczestniczą przedstawiciele polskiej wsi. Rolnicy. Przyszli podziękować za tegoroczny plon i prosić o błogosławieństwo na dalszą pracę. Dziękując Bogu za Jego dary, składamy swe podziękowania wszystkim rolnikom za ich trud, za zmaganie się z niesprzyjającą pogodą i - jak to sami rolnicy podkreślają – z postawą tych, którzy o sprawach wsi decydują, a nie zawsze je rozumieją. Wszystkie problemy ludzi pracujących na roli zawierzamy Dobremu Bogu, prosząc, by nigdy nie zabrakło chleba na naszych stołach. A Maryja Wniebowzięta niech ma w opiece naród cały, który żyje dla jej chwały, niech rozwija się wspaniały. Amen