Msza Św. 23.09.2012



ks. prof. Waldemar Rakocy CM. XXV Niedziela Zwykła.



PRAWDZIWA WIELKOŚĆ

W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus zwierza się swoim uczniom, że odda za nich życie, a oni spierają się między sobą, kto z nich jest największy. To zdarzenie znaczy całą ludzką historię i pokazuje, jak bardzo nie dorastamy do Bożych darów, jak często nasze pragnienia rozmijają się z nimi. A z drugiej strony, kto nie chce coś znaczyć w tym świecie? Kto nie chce odnieść życiowego sukcesu? Każdy instynktownie unika przeciętności, szarości.

W kontekście ludzkich aspiracji dziwnie brzmią słowa Jezusa: „Kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich”. Czyż nie lepiej odnieść światowy sukces i być podziwianym? Lecz owe sukcesy zapewniają względną wielkość. Kto dziś, przykładowo, pamięta laureata nagrody Nobla w literaturze czy chemii z 1974 roku czy nawet z 2007? Nieliczni. Kto zna złotego medalistę w biegu na 1500 m z Igrzysk w Montrealu czy nawet sprzed czterech lat w Pekinie? Nieliczni. Kto wymieni zdobywców Oskarów sprzed dwudziestu czy nawet kilku lat? Nieliczni. Dla ogółu ludzkości wszyscy ci wielcy ludzie pozostają nieznani. Cóż to za sława, której kresem jest tak szybkie odejście w niepamięć?! Upływający czas bezlitośnie weryfikuje nasze przekonanie o tym, że coś znaczymy.

Wielkości, jakiej uczy nas dzisiaj Jezus, nie osiąga się przez zabieganie o własne sprawy, lecz przez troskę o innych: chcesz być pierwszym, stań się sługą wszystkich! W pierwszej chwili wydaje się to dziwne, lecz sprawdza się w życiu. Matka Teresa z Kalkuty nie dokonała żadnego odkrycia w nauce, nie stworzyła dzieła sztuki, nie odniosła sukcesu fonograficznego ani sportowego. Zamiast tego poświęciła swe życie najuboższym, ostatnim z ostatnich. Czy ktoś powie, że jej posługiwanie ubogim, kontakt z nędzą, chorobami, brudem itd. uwłaczało jej godności i uczyniło mniejszą niż była wcześniej? Nie. Każdy powie, że przez zniżenie się do tych ostatnich, aby im pomagać, stała się jeszcze większą. Wszyscy ją podziwiali – niezależnie od przekonań religijnych czy politycznych. Otrzymała nawet pokojową nagrodę Nobla. Fakt poświęcenia się dla innych, uczynił ją prawdziwie wielką – cieszyła się ogólnoludzkim uznaniem i szacunkiem. A im bardziej poświęcała się dla drugich, tym większą stawała się w oczach świata. Śmiem twierdzić, że jej sława przetrwa dłużej od sławy najbardziej znanych celebrytów. Ludzie bowiem bardziej doceniają heroiczne poświęcenie się dla drugich niż dumne pozowanie do kamery.

Zbyt często ulegamy iluzji, że do tego, aby coś znaczyć, trzeba odnieść spektakularny sukces, zrobić karierę, mieć władzę itd. Pamiętam, jak przed laty chorował były dziekan jednego z polskich uniwersytetów. Był już w podeszłym wieku i zniedołężniały. Jeden z profesorów, który dobrze pamiętał czas jego urzędowania, powiedział mi wówczas: „Popatrz! Jak był dziekanem, trząsł całym Wydziałem – wszyscy się go bali… A teraz robi pod siebie”. Oto ile warta jest ziemska wielkość! Upływający czas ukazuje iluzoryczność takich przekonań. Dziś decydujesz o losie setek czy tysięcy ludzi, a jutro będziesz potrzebował kogoś, kto podstawi ci basen i podetrze tyłek. Dziś masz władzę nad wieloma, ale jutro nie będziesz może w stanie zadbać o swe podstawowe potrzeby. Mądrość ludzka polega na przewidywaniu tego, co może nas spotkać w przyszłości. Mądrość zaś chrześcijańska każe spojrzeć na Chrystusa, który będąc Bogiem zniżył się do naszej egzystencji, nie poczytując sobie tego za ujmę. I to zniżył się do tego stopnia, że oddał za nas życie. Bóg nie poczytał sobie za ujmę stanie się człowiekiem, a my, choć równi sobie wynosimy się nieraz nad innych, uznajemy za lepszych i dajemy im to odczuć. Wynika to z niezrozumienia chrześcijaństwa i można nawet się zapytać, czy ktoś taki w ogóle wie, na czym ono polega.

Do podobnych sytuacji dochodziło już w początkach chrześcijaństwa (1 Kor 7, 20-24). W Kościele korynckim za czasów apostoła Pawła wiarę w Chrystusa przyjmowały nieraz całe domy, czyli pan, jego rodzina, służba, niewolnicy. Niewolnicy mając za pana chrześcijanina, zabiegali o odzyskanie wolności. Lecz nie każdy pan był na to gotów: jedni nadawali im wolność, inni nie. Dochodziło więc do napięć, niepokojów. W takiej właśnie sytuacji apostoł kieruje do wspólnoty swe pouczenie. Zachęca tych niewolników, których panowie byli gotowi nadać im wolność, aby nie korzystali z tego przywileju i pokazali innym niewolnikom, którzy nie mieli takiej możliwości, że bardziej cenią sobie status chrześcijanina, dziecka Bożego odkupionego krwią Chrystusa, niż status wolności w tym świecie. Zachęca ich zatem, aby pomimo możliwości stania się wolnymi, pozostali niewolnikami.

Dzisiaj budzi to zdziwienie. Apostoł tłumaczy, że ziemska pozycja nie może się równać z pozycją, jaką mamy w Bogu jako Jego dzieci. A tę pozycję wyznacza cena, za jaką zostaliśmy nabyci – drogocenna krew Chrystusa (w. 23a). Każdy z nas jest pomazany krwią Chrystusa, nosi ją na sobie. A to wyznacza wartość każdego z nas, wartość przewyższającą wszystko inne. Bo jaka ziemska godność może konkurować z godnością, jaką wyznacza krew Chrystusa? Wobec tego traci znacznie, jaką pozycję społeczną mamy na tej ziemi. Różnica między prezydentem i robotnikiem zaciera się i staje się żadna w obliczu wspólnego statusu synostwa Bożego. Apostoł starał się przekonać korynckich niewolników, że jako chrześcijanie posiadają więcej, niż to, co osiągną z odzyskaną wolnością. Nie powinno zatem mieć dla nich aż takiego znaczenia, kim są na tej ziemi. Nikt nikomu nie powinien też dawać odczuć swą wyższość, ponieważ to, czym się przechwala, jest niczym w porównaniu z tym, co obaj posiadają w Chrystusie.

Posłużę się przykładem. Wyobraźmy sobie dwóch światowej sławy pisarzy, cieszących się jednakowym uznaniem. Ale jeden z nich wynosi się nad drugiego i uznaje za lepszego z tej racji, iż w okresie niemowlęctwa zaczął wcześniej raczkować. Każdy powie, że to jakiś nonsens. Jakie znaczenie ma wcześniejsze raczkowanie dla oceny ich obecnej pozycji? Nie ma żadnego znaczenia. Mniej więcej tak z perspektywy bycia chrześcijaninem wygląda nasze wynoszenie się nad innych: ośmieszamy się. Ośmieszamy się z powodu naszej małostkowości. W konsekwencji stajemy się mali, bardzo mali, ponieważ całą naszą wielkość opieramy na wcześniejszym „raczkowaniu”.

Apostoł Paweł był oczywiście za tym, aby chrześcijańscy niewolnicy odzyskiwali wolność: aby w parze z wolnością dziecka Bożego szła ziemska wolność. Ale kiedy spostrzegł, że w zabieganiu o ziemską pozycję tracą oni z pola widzenia godność, jaką mają w Chrystusie, zachęcał do rezygnacji z tej ziemskiej, aby nie utracić niebieskiej. Każdy rozsądny człowiek poświęca to, co mniej cenne, aby ratować to, co bardziej wartościowe. Chrześcijanie powinni zajmować wysokie i ważne stanowiska, aby szerzyć chrześcijańskie ideały, lecz nie są nimi pogoń za władzą, wielkością, zaszczytami, lecz służba innym. Pouczenie Jezusa z dzisiejszej Ewangelii odnosi się zatem również do tych, którzy chorobliwie zabiegają o władzę, robią za wszelką cenę karierę czy gonią za zaszczytami. Oni w ogóle nie cenią sobie krwi Chrystusa, która uczyniła ich dziećmi Boga. Dla nich większą wartość mają sprawy tego świata. Ten, kto rozumie swą chrześcijańską godność, swe niebieskie wyniesienie, czuje się spełnionym w życiu niezależnie od tego, co osiągnął. To normalne, że może być mu przykro, iż nie doszedł do tego, do czego doszli inni. Ale wtedy niech pomyśli, że inni jedynie szybciej zaczęli od niego „raczkować”.

W najbliższy czwartek, 27 września, przypada wspomnienie św. Wincentego a Paulo, założyciela zgromadzeń Księży Misjonarzy, pracujących w tej parafii oraz Sióstr Miłosierdzia, zwanych potocznie Szarytkami. Ksiądz Wincenty żył w siedemnastowiecznej Francji. Najprawdopodobniej za namową ojca wybiera stan duchowny, aby podnieść status społeczny rodziny. Później jako ksiądz zabiega o posadę biskupa. Lecz na drodze stanął mu Pan w przebraniu ubogich, bezdomnych. Ks. Wincenty porzucił swe ziemskie aspiracje, aby służyć ubogim, za co wdzięczna potomność nadała mu przydomek ojca ubogich. Jego poświęcenie się dla ostatnich z ostatnich było tak powszechnie doceniane, że Rewolucja Francuska, która nie uznawała żadnych świętości, bezcześciła nawet groby, uszanowała jego ciało. Gdyby został biskupem, dziś prawdopodobnie nikt by go nie wspominał. Prawdziwej wielkości nie da nam pozycja w świecie, zaszczyty, lecz to, co zrobimy dla innych. A jest tak dlatego, że sam Bóg postępuje w ten sposób: w swym Synu poświęcił się dla nas całkowicie – oddał za nas życie. Bóg wyznacza taki wzorzec i tylko stosując się do niego, można osiągnąć prawdziwą wielkość. Dlatego na innym miejscu Pan Jezus mówi, że to co wielkie w oczach świata, obrzydliwością jest u Boga (Łk 16, 15b).

Chrześcijanin powinien mieć stale przed oczami obraz Chrystusa poświęcającego się dla nas do końca. Tą drogą, drogą prawdziwej wielkości podążył św. Wincenty a Paulo, bł. Matka Teresa i wielu, wielu innych. To, że myślimy inaczej, to rezultat zaślepienia nas i omamienia przez Złego. Jesteśmy bardziej podatni na wzorce tego świata niż na wzorzec Ewangelii. Nawrócony agnostyk, francuski filozof i pisarz, André Frossard, pisał: „Żadne stworzenie nie istnieje tylko dla siebie, ale dla drugiego stworzenia […]. Uporczywe wpatrywanie się w samego siebie napotyka w końcu przepaść nicości” (Bóg i ludzkie pytania). Miejmy zatem na oku sprawy drugich: głodnych, bezdomnych, chorych, udręczonych, sierót, tych, którzy odeszli od Boga, a staniemy się prawdziwie wielcy – wielcy w oczach ludzi i Boga. Amen.